|
Seria (NEXT) Shoud 3: "Ahmyo" Przekaz Adamusa Saint-Germain dla Karmazynowego Kręgu za pośrednictwem Geoffreya Hoppe'a 2 Października 2010 Karmazynowy Krąg
Jestem Tym, Czym Jestem, Adamusem Suwerennym. Witajcie na naszym
spotkaniu, moja droga Shaumbro. I nie mam zamiaru was przepraszać za to,
że zmieniłem porządek dnia (Adamus rozpoczął swój przekaz jeszcze przed
wstępem Geoffa i Lindy, który zwykle ma miejsce przed przekazem).
Mówiłem wam przecież ostatnim razem, że od teraz możecie „oczekiwać
nieoczekiwanego” (śmiech). Dziękuję (Adamus zabiera komuś szal).
Mówiłem, że możecie oczekiwać zmian i niespodzianek! Tak naprawdę dziś
jest po temu konkretny powód. Jak pewnie zauważyliście, bardzo wiele się
teraz dzieje w świecie. Nawet, jeśli już nie czytacie gazet, jeżeli nie
śledzicie już na bieżąco wydarzeń, to z pewnością i tak wyczuwacie, że
coś się wokół was dzieje. Wyczuwacie to napięcie, jakim żyje świat, to
cieśnienie, ten opór, całe to dramatyzowanie, które… wypełnia teraz
wasze własne życie (śmiech), a co dopiero świat! Cały świat doświadcza
teraz ogromnych zmian. I właśnie z tego powodu mam wkrótce ważne
spotkanie, więc musiałem przyśpieszyć swój przekaz, żebym mógł zmieścić i
jedno i drugie. Zależnie od tego jak mi pójdzie, zapewne już wkrótce
będziecie mogli przeczytać o tym w gazetach czy też usłyszeć o tym w
telewizji, jeżeli śledzicie bieżące wydarzenia, albo też później to do
was dotrze. Mam bardzo ważne spotkanie dotyczące… (bierze głęboki
oddech). Szykują się wielkie zmiany.
Dlatego właśnie dziś
zaczęliśmy wcześniej. Slajdy mogą poczekać. A tak w ogóle, to ktoś w
ogóle chce je oglądać? (Słychać kilka potwierdzeń ze strony
publiczności.)
LINDA: Tak!
ADAMUS: Tak, jasne… (śmiech)
LINDA: Tak.
ADAMUS: No więc świat się bardzo gwałtownie zmienia, i to dobrze. To
bardzo dobrze. Od dawna na to czekaliście. Od wielu wcieleń świadomie
wybieracie zmiany, od wielu wcieleń świadomie pracujecie nad tym, aby
wreszcie mogły zaistnieć, a teraz w końcu przyszła na nie pora.
(Ktoś wchodzi na salę) Nie dostałeś wiadomości, Śmiejący się
Niedźwiedziu? Nie otrzymałeś emaila z zaświatów, w którym było napisane,
że zaczynamy dziś wcześniej? Szybko! Biegiem do toalety i zaraz masz
być z powrotem! (śmiech)
Mają teraz miejsce dwie bardzo ważne
rzeczy… (Do kogoś na sali) fajne buty. Naprawdę fajne. Szkoda, że
Cauldre zawsze się tak ubierze, że wygląda potem niczym austriacki
kowboj (dużo śmiechu). ZMIANY NA ZIEMI Tak więc mamy
teraz na Ziemi do czynienia z dwiema ważnymi zmianami, które dotyczą w
praktyce wszystkiego. Po pierwsze, zawiązała się grupa ludzi - w
większości pozostających w kręgach rządowych, biznesowych i ogólnie
takich, które mają duże znaczenie decyzyjne - którzy uważają, że ludzie
jako tacy nie potrafią sami o siebie zadbać, że przeciętny człowiek nie
może być odpowiedzialny za swoje własne myśli, słowa i czyny. Te kręgi
uważają, że ludzkość potrzebuje przewodnictwa ze strony rządów,
kościołów i innych organizacji. Nie wierzą w to, że człowiek jest
stworzeniem z natury inteligentnym, prawym i dobrym. Uważają, że
ludzkość wciąż tkwi w średniowieczu i pozostawiona samej sobie
doprowadzi do zniszczenia Ziemi poprzez wojny, zanieczyszczenie,
korupcję.
Shaumbro, czy wy należycie do takich ludzi?
(Publiczność jednym głosem odpowiada: „nie!”) Nie, nie, nie… Szykują nam
się naprawdę ciekawe czasy… Ci ludzie naprawdę szczerze wierzą, że
przeciętny człowiek nie potrafi wziąć sam za siebie odpowiedzialności,
że nie można mu zawierzyć pieniędzy, że nie można mu dać władzy czy
pozwolić na dokonywanie własnych wyborów. Uważają, że ludziom należy
mówić, jak mają postępować.
Często zasłaniają się przy tym
dobrem kraju, rodziny, społeczeństwa; występują pod szyldem takiej czy
innej religii, czynią to tak często w imię Boga, choć przecież wcale nie
wierzą, że wy też jesteście Bogiem. Uważają, że bez ustanowionych norm
prawnych i zasad postępowania ludzie doprowadzą do swojego własnego
upadku. Czyli w istocie rzeczy wydaje im się, że wyrządzają ludzkości
przysługę.
Jest też inna grupa ludzi na Ziemi, którym to
wszystko wisi i powiewa (ktoś się głośno zaśmiał). Dziękuję. Jak będę
chciał, żebyście się zaśmiali, to zawsze spojrzę wpierw na ciebie
(śmiech). Są też tacy ludzie jak wy, którzy szczerze wierzą, że ludzie
są z natury dobrzy. I chociaż wciąż jeszcze borykają się z różnymi
swoimi problemami, ze swoją z karmą, chociaż wciąż jeszcze uwielbiają
dramatyzować i odgrywać główne role we wszystkich tych tragediach, które
tworzą w swoim życiu, to jednak postawieni przed wyborem, w którym będą
potrafili odwołać się do swojej boskiej natury, nigdy nie zawiodą,
zawsze staną na wysokości zadania. Oczywiście, na co dzień w ich życiu
panuje jeden wielki chaos, pełno w nim gierek i dramatów, ale i tak w
końcu dokonują takich wyborów, które są dla nich najlepsze, a przez to
też najlepsze dla was i dla całego świata.
Tak to właśnie teraz
wygląda. Z jednej strony ci, którzy są głęboko przeświadczeni o tym, że
ludźmi wciąż należy rządzić, wciąż trzeba ich kontrolować, bo w
przeciwnym razie zniszczą środowisko, gospodarkę i wszystko wokół siebie
i dlatego z całych sił walczą o przejęcie władzy i kontroli nad waszym
życiem, nad życiem wszystkich ludzi. Choć trzeba przyznać, że robią to
ze szlachetnych pobudek.
Widać to bardzo wyraźnie w dwu
sferach: polityki i - w szczególności - religii. Jaka współczesna
religia przyjmuje do wiadomości, że każdy z was jest Bogiem? No jaka? W
jakim kościele usłyszycie, że człowiek sam potrafi dać sobie radę z tą
masą energii, która się teraz pojawia na Ziemi, że sam potrafi decydować
o sobie, dawać sobie sam z tym wszystkim radę? A przecież wiecie, że
potraficie. Wiecie to dobrze.
Weźmy wszyscy teraz głęboki oddech.
To jest zatem jedna z tych sił, które stawiają teraz opór temu
wszystkiemu, co próbujemy w tym świecie zmienić…. Dziękuję (Adamus
zwraca szal). Cały przeszedł moją energią i miłością.
Kolejna
rzecz, kolejna grupa ludzi - bardzo podobna do tych, o których właśnie
mówiliśmy - to ci, którzy nie chcą żadnej zmiany. A właściwie to chcą,
ale jedyna zmiana, której tak naprawdę wyczekują, to powrót do tego, jak
było dawniej, a wy wiecie, że dla was jest to niemożliwe (Adamus bierze
łyk napoju i strasznie się krzywi).
LINDA: No a co byś chciał? Co mam ci dać?
ADAMUS: Myślałem, że to może kawa… Tak więc oni nie chcą żadnych zmian,
żadnych nowości - boją się tego. Wydaje im się, że to, co nieznane,
oznacza automatycznie to, co złe. W każdej zmianie, we wszystkim, co
nowe, widzą diabła. Dlatego z całych sił starają się nie dopuścić do
jakichkolwiek zmian i rękami i nogami zapierają się przed czymkolwiek
nowym. Wydaje im się, że rozwiązaniem wszelkich problemów byłby powrót
do czasów, kiedy – jak im się wydaje –„wszystko było prostsze”. A wcale
nie było. Spójrzcie na swoje wcześniejsze wcielenia, kiedy to żyliście w
zupełnej nieświadomości, a stanie się dla was oczywiste, że nic wtedy
nie było prostsze. A oni mimo wszystko chcą zawracać Wisłę kijem. Chcą
powrotu do „starych dobrych czasów”, chcą cofnąć zegary tak o jakieś
1400, 1200 lat (śmiech)! Że niby wtedy było świetnie, kiedy to wędrowali
sobie po pustyni… Tak więc na poziomie świadomościowym robią wszystko,
co mogą, żeby tylko nie dopuścić do żadnych zmian.
Są też tacy,
którzy zdają sobie sprawę z tego, że zmiany są nieuchronne, że zajdą
tak czy siak. Są też tacy, którzy wiedzą, że zmiana jest czymś
wspaniałym, czymś pięknym.
Mogę ponaciskać parę guzików? (Adamus zagląda w jakieś urządzenia elektroniczne na zapleczu). Kurde. Niesamowite.
Tak więc to są właśnie te energie, które odczuwacie ostatnio wokół
siebie. Zdajecie sobie sprawę z tego, że zbiorowa świadomość – jej część
– jest pewna, że nie potraficie sami o siebie zadbać. Ta część nie chce
żadnych zmian, co powoduje pewnego rodzaju konflikty energetyczne,
którymi się jeszcze dzisiaj zajmiemy, ale trochę później. Chcielibyście?
(Publiczność odpowiada, że tak).
LINDA: Może wpierw powiedz, na czym to będzie polegało (dużo śmiechu).
ADAMUS: Powiem wam tylko tyle, że będzie to bardzo ekscytujące –
mnóstwo energii, dramatyzowania, dualizmu, a wszystko to wymieszane
razem i doprawione szczyptą intrygi i konspiracji.
LINDA: To ja dziękuję, może poczytam sobie o tym jakieś relacje (dużo śmiechu).
ADAMUS: Wcale nie trzeba w tym uczestniczyć na poziomie fizycznym. A
właśnie tego się tak naprawdę najbardziej obawiacie – fizycznego bólu i
cierpienia. Ale potraficie już przecież nie martwić się zupełnie o swoją
świadomość; wiecie, że jest wytrzymała i elastyczna. Bez obaw
potraficie już uczestniczyć na poziomie duchowym we wszystkim, co by się
tu nie działo… Tak też więc zrobimy. Wejdziemy w daną sytuację na
poziomie duchowym, na poziomie świadomości, ale postarajcie się nie
angażować w nią emocjonalnie, nie opowiadajcie się po żadnej ze stron,
choć wiem, że to dobra zabawa. Spróbujcie nie wymuszać żadnych
rozwiązań, nawet gdyby – weźmy głęboki oddech – chodziło w tym wszystkim
o czyjąś własność czy czyjeś życie. Po prostu uczestniczcie w danej
sytuacji, wprowadźcie w nią nowe potencjały; potencjały, z których żadna
ze stron nie zdaje sobie póki co sprawy. Tak właśnie pracuje się na
wysokim poziomie świadomości, tak właśnie działa duch.
Czy
zdajecie sobie sprawę z tego, że sam Duch – ten najwyższy, wieczny – nie
jest w stanie czegoś podobnego doświadczyć? Że nie potrafi uczestniczyć
w tym tak, jak wy? Wierzcie lub nie, ale w przeciwieństwie do was, Duch
nie jest w stanie wejść w konkretną sytuację i wprowadzić do niej nowe
potencjały. To istota, która pozostaje w ludzkiej formie i rozumie, jak
pracować z energią, jest na najwyższym poziomie świadomości - wyższym
nawet niż istoty anielskie, i może dzięki temu wprowadzać w daną
sytuację nowe potencjały. Istoty anielskie są na to zbyt, że tak powiem,
rozmyte, w pewnym sensie zbyt mało konkretne. Natomiast istota ludzka,
która potrafi wprowadzić swą własną energię w konkretną sytuację, jest w
stanie jak nikt inny zaszczepić w niej nowe potencjały. Spróbujemy
zrobić to dziś po spotkaniu, po slajdach.
A tak na marginesie, to szkoda, że nie dotarła do was informacja, że
dziś zaczynamy wcześniej. Nie do ciebie mówię, Larry (Adamus mówi prosto
do kamery, którą obsługuje Larry). Mam na myśli tych, którzy są… Może
powiem to do tej (zwraca się do innej kamery). Przykro mi, że to do was
nie dotarło, ale zaczęliśmy dziś wcześniej. Jeżeli szkoda wam slajdów,
to się nie martwcie – będą później. Teraz pora na mnie. Dziękuję.
Tak więc zrobimy to później. Zastanawiacie się teraz, czy będzie to
miało dla was jakieś skutki, a jeżeli tak, to jakie… Cóż, na pewno
poczujecie pewnego rodzaju napięcie. Zapewne poczujecie obecność
ogromnej masy energii, która tylko czeka, aby ją wyzwolić. Nie zrobi wam
to żadnej fizycznej krzywdy, a raczej wcale nie musi. Owszem, możecie
poczuć się trochę nieswojo, ale przecież z drugiej strony to uczucie
towarzyszyło wam już zanim jeszcze się tu dzisiaj pojawiliście (śmiech).
Wreszcie okaże się, co też takiego wisiało nad wami od kliku dni.
Wkrótce o tym porozmawiamy.
Tak więc, droga Shaumbro, dzisiaj wyruszamy wszyscy w wielką podróż. JAKI JEST TWÓJ WYBÓR?
Kolejna rzecz. W zeszłym miesiącu rozmawialiśmy o wątpliwościach, które
nękały was jeszcze zanim się wówczas spotkaliśmy – o tym najważniejszym
pytaniu, jakie sobie teraz zdajecie, a mianowicie, czy chcecie tu
jeszcze być, to znaczy na tej planecie. Oczywiście nie uśmiecha wam się
żadna długa i bolesna śmierć, ale gdybyście tak mogli jedynie pstryknąć
palcami i znaleźć się błyskiem po tamtej stronie, to czy nie
zdecydowalibyście się na ten krok? Tak bez bólu, bez żadnych
komplikacji, gdybyście mogli przeskoczyć sobie z łatwością na drugą
stronę, to czy nie postanowilibyście tak zrobić? (Niektórzy spośród
publiczności mówią, że nie).
Mówicie, że nie, ale jakieś dwie
trzecie całej społeczności Shaumbry, która przecież w ramach zadania
domowego na ten miesiąc miała zastanowić się nad tym pytaniem, wciąż
jeszcze się z nim boryka, wciąż jeszcze odwleka od siebie sprecyzowanie
jasnej odpowiedzi, wciąż jeszcze ucieka się do pomocy umysłu i próbuje
tworzyć te swoje cholerne listy argumentów za i przeciw – z jednej
strony te, dla których chcecie tu jeszcze pozostać, z drugiej te, które
sprawiają, że macie ochotę stąd odejść. Wszystko, co w ten sposób
osiągacie, to jedynie coraz większe blokady energetyczne, a gdy wam
przypominam, jak już nieraz to robiłem w przeszłości, że pora podjąć
konkretną decyzję, to wytaczacie całą baterię wymówek, wszelkie możliwe
argumenty, jakie tylko przychodzą wam do głowy, byle tylko się nie
zdeklarować. Co więcej, potraficie nawet tworzyć nowe dramaty w swoim
życiu, które zupełnie nie są wam do niczego potrzebne, ale za to na tyle
skutecznie absorbują waszą uwagę, że nie musicie zajmować się tą
kwestią…. Wciąż jesteście jedną nogą tu a drugą tam. I to nawet nie
chodzi o to, że wybieracie nic, ponieważ można oczywiście wybrać nic,
ale wy po prostu w ogóle nie podejmujecie żadnego wyboru, pozostawiacie
puste miejsce przy tym pytaniu, a to rodzi jedynie frustrację i nic
więcej. Taki w rzeczywistości okazuje się efekt tego, by nic nie
wybierać – frustracja.
Drugie pytanie, które postawiliśmy
zeszłym razem, to kwestia tego, co zamierzacie tu jeszcze zrobić, jeżeli
zdecydujecie się już tu dalej pozostać. To pytanie to kolejny powód
waszych frustracji. Wmawiacie sobie, że sami nie potraficie sobie na nie
odpowiedzieć i staracie się wiedzieć, co Duch chciałby, abyście robili.
A Duch chciałby, żebyście wreszcie usiedli, zastanowili się i sami
zdecydowali, co chcecie tu jeszcze zrobić. Tego właśnie chce.
Niektórzy z was podchodzą do tych pytań zbyt mentalnie. Zaczynacie
przypominać sobie wasze dotychczasowe doświadczenia i zastanawiacie się,
które z nich wam się podobały, a które nie - jakby to miało wam w czymś
pomóc. Bezsens takiego podejścia polega na tym, że wachlarz dostępnych
wam od teraz możliwości wykracza daleko poza to, co umysł jest w stanie
sobie wyobrazić i pojąć. A przecież potraficie mimo to wyczuć, że coś tu
jeszcze na was czeka, że coś tu jeszcze macie do zrobienia - i wcale
niekoniecznie dla ludzkości, ale dla siebie samych; nawet nie dla swoich
aspektów, a jedynie dla was samych i nikogo więcej. Potraficie przecież
wyczuć, że coś takiego krąży gdzieś wokół was, w sferze waszych
potencjałów, a jednak gdy próbujecie to uchwycić, sprecyzować, ubrać w
jakieś konkrety, wówczas za każdym razem wam się wymyka, ucieka, co
powoduje jedynie kolejne frustracje... A tymczasem to zupełnie
naturalne.
Zaufajcie temu, co czujecie. To wystarczy. Wcale nie
trzeba tego wszystkiego definiować i ubierać w słowa. Wcale nie musicie
dokładnie precyzować, o co wam tak naprawdę chodzi. Oddajcie się temu,
co czujecie, że daje wam w tej chwili spełnienie, wyzwala w was radość,
daje poczucie wolności, a być może okaże się, że właśnie to chcecie
robić. Wcale nie chodzi tu o to, żeby koniecznie określić to, co chcecie
robić zawodowo. A może w ogóle nie chcecie wykonywać żadnego zawodu?
Wydaje wam się, że bez pracy nie można wyżyć? Że koniecznie trzeba
chodzić do pracy? Wcale nie trzeba. Spytajcie Aandrahy i Ona – to znaczy
Normy i Garreta. Spytajcie tych wszystkich, którzy w ogóle nie
funkcjonują w świadomościowo staroenergetycznym świecie pracy zawodowej.
Możecie spokojnie funkcjonować poza nim. Jak najbardziej. Na tym
właśnie polega niezawisłość i suwerenność jednostki.
LINDA: Ale niektórym wydaje się, że to oznacza, że mogą zupełnie nic nie robić.
ADAMUS: Jeżeli taki jest ich wybór, to w porządku. To w zupełnym
porządku. Gdy przestaniecie wreszcie zaprzęgać do tego wszystkiego wasz
umysł i podążycie za tym, co czujecie, że jest dla was właściwe, wówczas
w końcu dotrze do was, że Duch kocha poszerzanie swojej sfery
doświadczeń, uwielbia interakcję. Duch utrzymywany w stanie bezruchu, w
bezczynności, bardzo się frustruje. On pragnie się rozprzestrzeniać i
wyrażać w tym siebie… Na waszym miejscu bym to sobie zapisał…
Oczywiście, że już wcześniej o tym słyszeliście, ale potem woleliście
jednak o tym zapomnieć. A Duch jest ekspansywny, taka jest jego natura -
zawsze. Zawsze.
Już wam to wszystko tłumaczyłem. Duch naprawdę
nie może się cofnąć, powrócić do tego, co było kiedyś - poza tym w
ogóle tego nie chce. Duch nie chce ‘nic nie robić’, ponieważ w jego
naturze – czyli w waszej naturze - leży absolutna radość istnienia,
absolutna radość przeżywania nowego doświadczenia, po którym
nieuchronnie pojawia się ciekawość tego, co czeka za następnym rogiem,
co jeszcze można przeżyć, doświadczyć, stworzyć... Duch nie cierpi
stagnacji. Dlatego nawet, gdybyście spróbowali absolutnie nic nie robić i
tylko siedzieli w domu na kanapie przed telewizorem, to długo nie
dalibyście rady tego wytrzymać. Prędzej byście postradali zmysły.
Doprowadzilibyście się wpierw do szaleństwa, po czym zaczęlibyście się
hiper-analizować, przetwarzać wszystko w tych swoich zakręconych
umysłach, a potem zupełnie załamali się psychicznie… No ale przynajmniej
w ten sposób coś byście jednak robili! (Śmiech) Mówię to pół-żartem,
ale jest w tym pewne ziarno prawdy – to przecież też byłoby dla was
kolejne doświadczenie. Doświadczenie tego, jak sami potraficie
doprowadzić się do obłędu.
Poza tym Duch pragnie też się
wyrażać poprzez tworzenie. Gdy budzicie się rano i wszystko wydaje się
być tak doskonałe – żadnych kłopotów, na dworze piękna pogoda, rodzina
wyjechała, chata wolna, a wy czujecie w sobie to obezwładniające
poczucie radości, to co wtedy chcecie zrobić? Czasem macie ochotę
śpiewać, albo pójść na spacer, albo pooddychać, ale w jakiś sposób
chcecie wyrazić to, co się z wami dzieje. I taki właśnie jest Duch – on
też tego chce. Radość ekspansji rodzi radość wyrażania siebie. Dlatego
też twierdzę, że bardzo trudno byłoby wam absolutnie nic nie robić.
Możecie oczywiście spróbować, jeżeli chcecie, ale niełatwo wam to
przyjdzie. (Do Lindy) Kiedy ostatnio zupełnie nic nie robiłaś?
LINDA: Dwie sekundy temu.
ADAMUS: Ach, nie, nie… Nie. Wcale nie nic. Cały czas tutaj coś klikało
(pokazuje na głowę), a tu, w swoim sercu, czułaś absolutną miłość do
mnie, a to wcale nie jest nic (śmiech).
A więc, moi drodzy przyjaciele, o czym to mówiliśmy? Wybiłem się z rytmu. Acha, doświadczanie i ekspansja. UFANIE SOBIE
Tak więc ma teraz miejsce bardzo wiele rzeczy. Chciałbym się dziś
skupić na czymś wyjątkowo istotnym. Można by powiedzieć, że stawiamy
dziś kolejny krok naprzód. W efekcie przejdziecie dziś wieczorem przez
pewne grupowe doświadczenie… Ale o tym potem.
Chciałbym wam teraz zadać pewne pytanie i poproszę cię, Linda, żebyś podawała mikrofon.
LINDA: Z przyjemnością.
ADAMUS: Gotowa?
LINDA: Tak jest.
ADAMUS: Chciałbym, żebyście mi powiedzieli, gdzie w skali od 1 do 10
plasuje się wasze zaufanie do siebie samych. Dziesięć oznacza absolutne,
bezwarunkowe zaufanie do własnego ja, a jeden, że raczej wolelibyście
zaszyć się w mysią dziurę... Wczujcie się w to pytanie. Weźcie głęboki
oddech i wczujcie się w nie… Tu nie ma błędnych odpowiedzi. Prawidłowych
też zresztą nie. Linda, ochotnicy.
LINDA: A, ochotnicy… Tu jest jeden.
ADAMUS: I już mamy ochotnika (śmiech). Jaki jest twój poziom zaufania do siebie?
GAIL: Mam wstać?
LINDA: Jak chcesz.
ADAMUS: No i?
GAIL: To wstanę. Wiedziałam, że się nie wywinę. Tak naprawdę, to zależy pod jakim względem…
ADAMUS: Acha! Weź głęboki oddech.
GAIL (zwraca się do publiczności): Może wszyscy weźmiecie go ze mną?
ADAMUS: A więc jaki jest twój poziom zaufania do siebie?
GAIL: W tym miesiącu jakieś jeden i pół.
ADAMUS: Jeden i pół. Dobrze. Dziękuję, że byłaś z nami szczera.
GAIL: Tak.
ADAMUS: No tak. A teraz?
GAIL: Teraz to jakieś osiem, dziewięć.
ADAMUS: To dobrze. Bardzo dobrze. Czyli średnio wychodzi jakieś 2,2 (śmiech).
GAIL: No, coś w tym stylu.
ADAMUS: No. No i dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dziękuję za
szczerość. Dzisiaj postaramy się to zmienić. Zmienimy to dzisiaj. Sama
to zmienisz.
Następna osoba. Jaki jest twój poziom zaufania do siebie?
MICHELLE: Pięć.
ADAMUS: Mogłabyś wstać? Tak?
MICHELLE: Jakieś pięć.
ADAMUS: Pięć. Jakieś pięć. Mogę być szczery?
MICHELLE: Jasne.
ADAMUS: Jasne… A ja właśnie usłyszałem twoje: „o-ho” (śmiech).
MICHELLE: Jasne.
ADAMUS: O-ho, jasne! Powiedz nam, czemu w sobie nie ufasz, a potem ja ci powiem.
MICHELLE: Nawet gdy myślę, że sobie ufam, to zauważam, że i tak nie do końca.
ADAMUS: Tak. A czemu konkretnie w sobie nie ufasz?
MICHELLE: Temu, czy zawsze zrobię to, co należy.
ADAMUS: Dobrze. A teraz ja.
MICHELLE: Dobrze.
ADAMUS: Twój problem polega na tym, że nie ufasz temu, że podejmujesz
właściwy wybór, że nie ufasz swojemu ciału, że nie ufasz temu, w co
wierzysz. Co zresztą dotyczy was wszystkich. Dziękuję.
W takich
momentach, gdy dochodzicie do tego etapu rozwoju, pojawia się w was
paraliżujący strach przed podjęciem błędnej decyzji, strach przed
dokonaniem złego wyboru. Boże drogi, ile to już wcieleń za wami? 1000?
1400? 1800? I martwicie się, że to teraz popełnicie błąd? (Śmiech)
Zachowujecie się tak, jakbyście się pojawili na Ziemi po raz pierwszy;
jakbyście cofnęli się do czasów Lemurii, a jak macie szczęście, to tylko
do czasów Atlantydy. A więc boicie się popełnić błąd… (Adamus bierze do
ręki egzemplarz kursu „Żyjąc międzywymiarowo”) Świetny kurs dla
każdego, kto jest zainteresowany wielowymiarowością swego istnienia. Naprawdę świetny… Sam go stworzyłem (śmiech).
A propos zaufania do własnego ciała. Całe wieki spędziliście – każdy
jeden z was – na konfliktach z własnym ciałem. To ciało was tu trzyma.
Dlatego właśnie się tak na nie wściekacie. To miało być zabawne
(śmiech).
W pewnym sensie wyładowujecie wszystkie swoje
frustracje związane z życiem na Ziemi właśnie na swoim ciele. Gdyby nie
to cholerne ciało, nie musielibyście się tu niczym przejmować. Jak tylko
wam powiedziałem, że za parę godzin wybieramy się w małą podróż, to
niektórzy z was od razu zaczęli się martwić o to, co się tam z nimi może
stać. A gdy tylko was zapewniłem, że nie macie się o co martwić, bo
waszemu ciału nic nie grozi, od razu się uspokoiliście i byliście gotowi
na wszystko. Tak więc waszym problemem są wasze przekonania na temat
waszych własnych ciał.
Wszystkich z was, którzy dopiero teraz
weszli na nasz przekaz (Adamus patrzy do kamery), informuję, że to ja,
Adamus, a wy się spóźniliście (śmiech). To nie Geoffrey do was mówi,
nie. On tak dobrze nie wygląda (śmiech, gdy Adamus robi pozy przed
kamerą). Dziękuję.
Tak więc ufajcie temu, w co wierzycie. Macie
na swoim koncie uczestnictwo w Bóg jeden wie jak wielu ruchach
religijnych, społecznościach duchowych i czym tam jeszcze.
Przesiąkliście cali wszelkimi możliwymi wierzeniami. A podążanie za nimi
to naprawdę świetna zabawa, podobnie jak odgrywanie różnych ról… Jeżeli
tylko zdajecie sobie sprawę z tego, co robicie. Ale jeżeli zapomnicie,
że to jedynie teatr i podejdziecie do swojej roli zbyt poważnie i
zaczniecie wierzyć, że cały ten spektakl to realna rzeczywistość,
wówczas zabawa się kończy. Wówczas grzęźniecie w swoich przekonaniach i
potem macie problem, jak się z nich uwolnić. I żebyśmy się dobrze
zrozumieli - w samych wierzeniach i przekonaniach nie ma nic złego. Nie
ma w nich nic złego dopóty, dopóki zdajecie sobie sprawę z tego, że to
wasze własne kreacje i że możecie je w każdej chwili od-kreować; że
służą on jedynie chwilowo konkretnym celom. Gorzej, gdy w nich
ugrzęźniecie na dobre. Jak wielu z was – nie musicie odpowiadać na głos
na to pytanie – jak wielu z was spędziło całe wcielenia wierząc w
istnienie piekła? Po prostu ugrzęźliście po uszy w tym wierzeniu. Ze
strachu przed piekłem spędzaliście wówczas pół życia na tym, jak tu go
uniknąć i nie przeżyliście wszystkich doświadczeń, które mogły być
wówczas waszym udziałem, ponieważ zbyt zajęci byliście wtedy tym, żeby
nie skończyć po śmierci w piekle. Piekielnie was to przerażało (trochę
śmiechu). Dziękuję.
Dobrze, kolejna osoba. W skali od 1 do 10, jak bardzo sobie ufasz?
KAREN: Siedem, osiem… Przynajmniej w ciągu kilku ostatnich dni.
ADAMUS: Siedem, osiem... A tak ogólnie? Powiedzmy na przestrzeni ostatnich dwu lat?
KAREN: No, różnie… Różnie.
ADAMUS: A tak średnio?
KAREN: Może jakieś cztery, pięć…
ADAMUS: cztery, pięć… Dobrze.
KAREN: Czasami znacznie więcej, a czasami znacznie mniej.
ADAMUS: Tak... Ten efekt jo-jo jest typowy dla procesu przebudzenia. A co ci przeszkadzało w zaufaniu sobie bezgranicznie?
KAREN: Gdy słyszałam wyraźnie swój wewnętrzny głos, wtedy potrafiłam ufać sobie bardzo mocno.
ADAMUS: (Z uśmiechem) Nie o to pytałem. Weź głęboki oddech i powiedz
nam, co ci przeszkadzało w ufaniu sobie bezgranicznie? To takie
oczywiste. Przestań się zastanawiać. Poczuj to.
KAREN: Prawdopodobnie nie potrafiłam zaufać swojemu ludzkiemu ja.
ADAMUS: To ja ci powiem, w czym rzecz tak naprawdę. Bałaś się, że
możesz zrobić krzywdę drugiemu człowiekowi. Pociągają cię naprawdę
piękne, cudowne rzeczy, aż blask od ciebie bije, ale masz na koncie
kilka krzywd wyrządzonych innym ludziom. Nie z premedytacją,
niekoniecznie takie miałaś wtedy zamiary, ale zrobiłaś innym ludziom
krzywdę. I co teraz? Co się dzieje, gdy mamy na koncie krzywdy
wyrządzone innym, włącznie z torturowaniem, zabijaniem i innymi tego
rodzaju rzeczami, które naprawdę krzywdzą innych? (Ktoś z publiczności
mówi: „Nękają nas wyrzuty sumienia”.)
Wyrzuty sumienia, poczucie
winy, tak. A wtedy się wycofujecie, zamykacie w sobie. Zarzekacie się,
że już nigdy…. Cóż za okropne słowo, ‘nigdy’… Zarzekacie się, że już
nigdy nikogo nie skrzywdzicie, a ponieważ wciąż macie taką moc, wciąż
macie niewykorzystany potencjał, potężne, nieuwolnione siły, wydaje wam
się, że mogą one posłużyć wam do tego, aby krzywdzić innych.
Nie ma w tym oczywiście nic złego, że nie chcecie krzywdzić innych. Ale w
pewnym sensie - powiedzmy teoretycznym, filozoficznym - tak naprawdę
nie jesteście w stanie nikogo skrzywdzić. Z kolei w sensie
nowoenergetycznym, nawet gdybyście postarali się teraz wyrządzić komuś
krzywdę, to i tak nie bylibyście w stanie tego zrobić. Nie
potrafilibyście. Nawet, gdybyście się bardzo postarali, gdybyście
świadomie podjęli taką decyzję – bez względu na to, jak bardzo mało
pociągająca wydaje wam się taka perspektywa – nie potrafilibyście już
nikogo skrzywdzić. Wasza świadomość, bliskość, w jakiej pozostajecie ze
swym własnym duchem, nie pozwoliłaby wam już na to.
A wiedząc
to, zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie jesteście w stanie
nikogo skrzywdzić, czy to nie powinno dodać wam olbrzymiej wiary w
siebie? Karen, czy to nie podniosłoby twojej poprzeczki do, powiedzmy,
siedmiu?
KAREN: Jasne. Pewnie, że tak.
ADAMUS:
Absolutnie. Absolutnie. Masz taki dar! Wiem dobrze, kim jesteś. Nieraz
razem pracowaliśmy. Wiem, jak potrafisz przewodzić innym, jak potrafisz
tworzyć. Ale się wycofujesz do tej swojej muszelki. A przecież nie
jesteś w stanie nikomu zrobić krzywdy.
Wiem, że u niektórych ze
słuchających nas osób to, co właśnie mówię, może powodować
niedowierzanie. Zastanawiacie się, co też wam za bajki opowiadam. Wydaje
wam się, że przecież wystarczy wziąć nóż z kuchni, wyjść na ulicę i
zrobić prawdziwą jatkę w pierwszym sklepie po drodze. Otóż nie. Nic z
tego. Zapewne inni byliby w stanie to zrobić, ale wy nie. Nie dlatego,
że macie jakiś inny system przekonań, nie dlatego, że jesteście wysoce
moralni, ale dlatego, że świadomość, jaką do tej pory osiągnęliście, już
by wam na to nie pozwoliła.
Kolejna osoba. Jaki jest twój poziom zaufania do siebie?
PAUL: Chyba jakieś siedem, osiem.
ADAMUS: Jakieś siedem, osiem. To kiepsko. To znaczy w porównaniu z tym,
jaki mógłby być. W porównaniu z radością, jaką byłbyś teraz w stanie
odczuwać. Co cię powstrzymuje?
PAUL: Wszystko zależy od tego, jak bardzo jestem pewny siebie.
ADAMUS: Tak.
PAUL: A gdy nie jestem siebie pewien, wówczas wystawiam się na wszelką manipulację.
ADAMUS: No więc co cię powstrzymuje, by uwierzyć w siebie na sto procent? To takie oczywiste. Każdy to wie.
PAUL: Mikrofon! (dużo śmiechu i brawa)
ADAMUS (śmiejąc się): A to dobre!
PAUL: Chcę Nagrodę Adamusa!
ADAMUS: Dostaniesz, dostaniesz… Każdy, kto do tej pory miał mikrofon w
ręku dostanie nagrodę… Ale do rzeczy. Tak więc twój poziom to siedem lub
osiem. A co stoi na drodze do 10? Każdy z was tak naprawdę powinien
znajdować się już na poziomie 10. Nie spocznę, póki się tam nie
znajdziecie.
PAUL: Wydaje mi się, że zbyt mało jeszcze wiem.
ADAMUS: Coś ty powiedział?! Wstań. Wstań. Powtórz to! (śmiech, gdy
Adamus podchodzi do Paula, a ten się cofa przed nim). No dalej. Nie bój
się. Powiedziałem, że nie potraficie nikogo skrzywdzić, nikomu zrobić
nic złego, ale ja mogę! (Adamus policzkuje Paula, publiczność zamiera,
po czym się śmieje.) Powtórz coś ty powiedział. No dalej. Zbyt mało co?
PAUL: Zbyt mało jeszcze wiem, mam zbyt małą świadomość.
ADAMUS: No i proszę. Oddaj mikrofon. Oto co stoi ci na przeszkodzie. Przepraszam za ten policzek. Do wesela się zagoi.
Problem w tym, że chcesz wiedzieć umysłem, że chcesz stworzyć dla tego
pewien intelektualny koncept. Chcesz to sobie wszystko poukładać, a
dopóki nie potrafisz tego pojąć swoim umysłem, póki nie ma to dla niego
większego sensu, póki się to w jego pojęciu kupy nie trzyma, póty nic z
tego nie będzie. I to właśnie stoi ci na przeszkodzie. Ta… ale mnie to
zawsze wkurza… Ta nieumiejętność zdobycia się na akt wiary, który
wykracza poza umysł, który sięga głęboko do serca, który sprawia, że
gotów jesteś przyjąć wszystko nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim
chodzi, że nie potrzebujesz wcale niczego rozumieć, nie musisz poddawać
tego weryfikacji twojego umysłu, że w cholerę z analizowaniem i
rozmyślaniem – po prostu gotów jesteś tego doświadczyć bez
błogosławieństwa twojego umysłu. To właśnie potrzebne ci jest do tego,
aby sięgnąć 10. Wszystko inne robisz dobrze.
PAUL: A więc mam odpuścić sobie umysł?
ADAMUS: Amerykę odkrył! (Śmiech) To znaczy, tak! Tak. Nie próbuję wcale
się tu z ciebie naigrywać, właśnie tak – odpuść sobie umysł. Przestań
starać się wszystko rozumieć. Czasem ci się to udaje, czasem
rzeczywiście odpuszczasz sobie myślenie. Owszem, masz wspaniały umysł,
ale co jeśli istnieje coś ponad nim? Co, jeśli jest coś… Odwołam się
teraz bezpośrednio do twojego umysłu. Umyśle, co jeżeli istnieje coś, co
jest od ciebie jeszcze lepsze, potężniejsze, bardziej inteligentne i
nie potrzebuje żadnych impulsów chemicznych ani elektrycznych do tego,
aby rozumieć? Co, jeśli istnieje coś tak wspaniałego i jest tuż na
wyciągnięcie ręki? Co ty na to?
PAUL: Nie poddaję tego w wątpliwość, tylko nie wiem jeszcze, jak do tego dotrzeć… Ojej.
LINDA: Mam mu odebrać nagrodę? (śmiech)
ADAMUS: Nie, nie, nie. A to dobre (śmiech). A to dobre. Gdybym miał…
Gdyby tu był basen z wodą i gdybym miał do dyspozycji ciało jakiegoś
osiłka, a nie Cauldre’a, to bym cię złapał i zaciągnął do wody, wsadził
ci głowę pod powierzchnię i przytrzymał tak długo, aż byś o mało co nie
utonął – taki ze mnie drań! Przytrzymałbym ci głowę pod wodą tak długo,
aż byłbyś gotów oddać wszystko, zrobić wszystko – absolutnie wszystko -
byle tylko móc złapać jeden łyk powietrza. A potem wyciągnąłbym cię z
wody, odratował i powiedział, że gdy już zapragniesz równie mocno być
sobą i poznać to, kim jesteś, gdy już będziesz gotów oddać za to
absolutnie wszystko, wówczas uda ci się tego dokonać. Innymi słowy, nie
pragniesz tego jeszcze wystraczająco mocno.
PAUL: Ale czuję, że jestem już blisko.
ADAMUS: Tak! Dobrze, dziękuję. Bardzo dobra rozmowa. A to przecież
naprawdę jest bardzo proste. Musisz jedynie… Powiem to inaczej. Nic w
tym wszystkim nie ma sensu i nigdy mieć nie będzie. Wasz ludzki umysł
nigdy nie będzie usatysfakcjonowany, nigdy. Nigdy nie będzie w stanie
zrozumieć, co się naprawdę dzieje na Ziemi. Nigdy. Rozum nigdy nie
będzie w stanie tego pojąć. Tak więc nawet nie próbujcie. Po prostu
przestańcie się starać to zrozumieć. To nic nie da. Strata czasu.
Pełni życia nie ma potrzeby rozumieć. Życie zawiera się w chwili
obecnej. Jest spontaniczne, intuicyjne, płynie prosto z gnostu. A twój
umysł tak naprawdę wrzeszczy w niebogłosy, żebyś go wreszcie uwolnił z
obowiązku rozumienia wszystkiego, przestał wymagać od niego rzeczy
niemożliwych, a wówczas także on będzie wreszcie mógł wznieść się ponad
swoje ograniczenia, bo on przecież też tego pragnie. Widzisz? Wcale nie
musisz swego umysłu do tego zmuszać, bo on sam tego chce. Naprawdę. Tyle
tylko, że ty jesteś – wszyscy jesteście – zahipnotyzowani,
zaprogramowani tak, żeby wszystko starać się wpierw zrozumieć. A tak się
nie da. Więc lepiej sobie odpuśćcie. Po prostu obróćcie to wszystko w
zabawę. Cieszcie się tym.
PAUL: Dziękuję.
ADAMUS: Nie ma sprawy. Absolutnie. Dostaniesz nawet dodatkową nagrodę
Adamusa (Linda zamiera, gdy Adamus wyciąga pieniądze z kieszeni
Cauldre’a, a publiczność wybucha śmiechem, gdy Linda próbuje mu je
odebrać) Nie dotykaj osoby prowadzącej channeling! Nie dotykaj… To tylko
zabawa… To tylko zabawa… Mam tu do wyboru banknot jednodolarowy i
praktycznie nowiutki studolarowy. Który wybierasz? (Pauza, podczas
której Paul się zastanawia) Nad czym tu się zastanawiać?! To takie
trudne?! (dużo śmiechu)
LINDA: Tak, bo wie, że go obserwuję!
PAUL: Wcale się nie boję! Jasne, że wolę setkę.
ADAMUS: No to masz. Jest twoja (brawa publiczności) (Do Lindy) Zawsze, ale to zawsze sprawdzaj kieszenie Cauldre’a przed sesją…
A tak naprawdę, to ty zarobiłeś sto, a Cauldre tysiąc dolarów. Ja i tak
jestem po wsze czasy bogaty, więc nie potrzebuję pieniędzy.
PAUL: To możesz zawsze o mnie pamiętać! (śmiech)
ADAMUS: Absolutnie! Shaumbro, powinno…
LINDA: Wyciągaj wszystko co masz w kieszeniach! (śmiech)
ADAMUS: Nic tu już nie zostało, same drobniaki… A tak w ogóle, moja
droga Shaumbro, przecież to tylko kawałek papieru! Wszyscy się
podniecają, że Paul dostał kawałek papieru. Wielkie mi rzeczy! Trochę
makulatury… Ale za to ile w tym energii!
A skoro już o tym
mówimy, to chciałbym, abyś wzniósł się ponad umysł i zamienił to w coś
znacznie wspanialszego. Jak? Wystarczy, że wyciągniesz przed siebie rękę
z banknotem – wyciągnij – a teraz wpatruj się w niego intensywnie i
spróbuj zamienić go w tysiąc dolarów… A guzik! Nabieram was. Trzeba się
do tego zabrać zupełnie inaczej, później spróbujemy to poćwiczyć. A póki
co włóż ten banknot do kieszeni i daj mu spokój… Tak, dobrze. Świetnie.
Doskonale.
Jeszcze parę osób. Jaki jest wasz poziom zaufania do siebie samych? Wstań, proszę. Tak jest jeszcze trudniej, co?
APRIL: Oj, tak.
ADAMUS: No właśnie.
APRIL: Myślę, że jakieś osiem.
ADAMUS: Osiem, to świetnie. A co jest ci potrzebne, żebyś mogła sięgnąć…
APRIL: Studolarówka! (dużo śmiechu)
ADAMUS: Przecież wiesz, gdzie jej szukać! No więc? Co cię powstrzymuje? Ciepło… ciepło…
APRIL: Myślę, że strach przed tym, że mi się nie uda, a jednocześnie, że mi się uda. Jedno i drugie… Jedno i drugie.
ADAMUS: Dokładnie tak! Dokładnie tak. Bardzo mądra odpowiedź, gdybym
tylko miał jeszcze jakieś pieniądze… Może mam tu jeszcze coś cennego…
LINDA: Ani się waż! (śmiech)
ADAMUS: Tak, to bardzo kłopotliwa, ale też i bardzo ciekawa sytuacja.
Możesz już usiąść. Bardzo fascynujący problem. To mniej więcej wygląda
tak, że gdy już prawie jesteś u celu, gdy sięgasz już 9, wówczas
ogarniają cię wątpliwości dotyczące tego, co się też stanie, gdy już
znajdziesz ostatni element układanki, gdy wszystkie puzzle znajdą się na
swoim miejscu. Co wtedy? Aandrah?
LINDA: Moment, moment, muszę dobiec z mikrofonem… Biegnę, biegnę!
ADAMUS: Gdy już osiągnie się pełne zaufanie do siebie, z czym wówczas trzeba się nieuchronnie pożegnać?
AANDRAH: Ze strachem, który jest nam tak bardzo znajomy.
ADAMUS: Czyli z tym, co jest nam bardzo znajome.
AANDRAH: Tak.
ADAMUS: A wraz z tym i z wszystkimi naszymi gierkami.
AANDRAH: Tak.
ADAMUS: Koniec spektaklu, zapada kurtyna i co wtedy? Jakaś część was
zaczyna rozpaczać, że teraz, gdy już nie będzie żadnych dramatów do
odgrywania, nie będziecie mieli nic do roboty, nie będzie się czym
zająć… A to nieprawda. Będzie.
AANDRAH: Tak.
ADAMUS:
Będzie. To wszystko to tylko kolejna gierka. A gdy osiągacie pełnię
zaufania do siebie, wówczas wszystkie te gierki się kończą. Owszem, w
takim momencie jakaś część was zaczyna się martwić o to, że nie
będziecie tu już mieli nic więcej do roboty, ale wiedzcie, że dopiero
teraz zaczyna się prawdziwa zabawa; zabawa bez tej całej dualności,
zabawa pełna radości płynącej z faktu, że wreszcie można żyć pełnią
życia na Ziemi bez doświadczania bólu, bez chorób, bez zmagań… No
dobrze. Jeszcze jedna osoba.
LINDA: OK, jeszcze jedna.
ADAMUS: Tylko wybierz dobrze, żebyś nie popełniła błędu (śmiech).
LINDA: Jedynym błędem było zostawienie ci pieniędzy w kieszeni, ale teraz już jesteśmy bezpieczni.
ADAMUS: Zawsze jesteście bezpieczni… A więc, jaki jest twój poziom zaufania do siebie?
MAŁY LIS: Hm, dziwnym zrządzeniem losu nagle podskoczył o kilka kresek… (śmiech) Myślę, że coś pomiędzy siedem a osiem.
ADAMUS: Coś pomiędzy siedem a osiem. Dobrze. A co ci przeszkadza w sięgnięciu 10?
MAŁY LIS: Och, zapominam czasem, że to tylko przygoda, że mogę się czuć
bezpiecznie i żeby się po prostu dobrze bawić i nie brać tego
wszystkiego zbyt poważnie, szczególnie teraz, gdy wokół mnie pojawia się
tyle nowych potencjałów.
ADAMUS: No tak. Mogę teraz powiedzieć ci, jak to wygląda z mojej strony?
MAŁY LIS: Jasne.
ADAMUS: Dwa słowa.
MAŁY LIS: Tak?
ADAMUS: Inni ludzie. Inni ludzie. Widzisz, wszystko to co robisz, kręci
się wokół innych ludzi - robisz to dla nich. Taka jest twoja pasja, tym
wypełniasz swoje życie, tym tłumaczysz sens swojego istnienia na Ziemi,
mój dobry człowieku. „Robię to dla innych” i cała reszta bajek w tym
stylu. Na przykład: „mam dzieci i im muszę się poświęcić”, albo – moje
ulubione – „Mam chorych rodziców i dlatego nie mogę zajmować się sobą,
bo muszę o nich zadbać”. Co za bzdura! Tak więc twoja wymówka to inni
ludzie, to poświęcanie się dla dobra innych, to przekonanie, że musisz
przeprowadzić tych wszystkich nieszczęśników przez proces przebudzenia,
to powtarzanie, że musisz zadbać o swoje dzieci, bo bez ciebie
najwyraźniej zginą marnie, bo może nie są wystarczająco boskie.
Najwyraźniej masz wielką potrzebę poświęcania się dla innych. No dobrze.
Dziękuję.
LINDA: A może jeszcze jedna osoba?
ADAMUS: Jak chcesz.
LINDA: Myślę, że warto posłuchać co ma do powiedzenia młoda MacKenzie.
ADAMUS: Jak chcesz. Tyle tylko, że już mi się skończyły złote myśli na dzisiaj. No ale dobra.
LINDA: Nareszcie.
MACKENZIE: Mam wstać?
ADAMUS: Tak, wstań.
LINDA: Witaj, MacKenzie.
MACKENZIE: Dzięki.
ADAMUS: W skali 1 do 10.
MACKENZIE: Mam być szczera? Myślę, że to pytanie…
ADAMUS: Nie, masz mi skłamać (śmiech).
MACKENZIE: Dobra, kłamać też potrafię.
ADAMUS: Nie, bądź jednak szczera.
MACKENZIE: No więc to pytanie do mnie nie przemawia.
ADAMUS: Czyżby…
MACKENZIE: Można powiedzieć, że jestem albo 10, albo 0, ponieważ jestem sobą.
ADAMUS: Zgadza się.
MACKENZIE: A jeśli nie ufam sobie, to jak mogę być sobą?
ADAMUS: To prawda.
MACKENZIE: Tak więc myślę sobie, że zaufanie jest tak naprawdę bez
znaczenia, ponieważ i tak nie da się być sobą w żaden inny sposób. Albo
człowiek jest sobą, albo się stara sobą nie być.
ADAMUS: Tak. A znasz kogoś, kto jest naprawdę sobą?
MACKENZIE: Nikt nie jest sobą.
ADAMUS: Kogo mogłabyś uznać za standard?
MACKENZIE: Yyy, przepraszam (patrzy się w bok).
ADAMUS: Nie szukaj nikogo na tej Sali! (śmiech)
MACKENZIE: Wiem, wiem! Ja tylko tak popatrzyłam! (dużo śmiechu)
ADAMUS: Patrząc na to z filozoficznego punktu widzenia, zgadzam się z
tobą, ale praktycznie rzecz biorąc, nie jest to takie proste… Masz
absolutną rację, ale czy znasz kogoś, kto żyłby pełnią swojego Jam Jest?
MACKENZIE: Nie.
ADAMUS: Nie.
MACKENZIE: No nie, wszyscy przestrzegają jakichś zasad, próbują
wpasować się w społeczeństwo i większość czasu spędzają na zastanawianiu
się, co też inni ludzie… Jak inni ludzie na nich zareagują…
ADAMUS: Tak.
MACKENZIE: … i jak powinni się zachować. A w rezultacie nikt nie jest
prawdziwie sobą i nikt nie jest wierny swoim własnym przekonaniom.
Mówiła o tym ostatnio moja nauczycielka, że nasze pokolenie jest tak
przytłoczone całą tą masą różnorodnych informacji docierających do nas
zewsząd, że nikt już nie wie, co myśleć, więc…
ADAMUS: To
prawda. Dobrze. Dziękuję. Ale pozwól, że jednak zapytam cię o to, gdzie
znajdujesz się teraz na skali od 1 do 10? Wiem, że w ten sposób wydaję
ci się bardzo płytki, ale jednak…
LINDA: Ona ma dopiero 13 lat, a wokół jest pełno dorosłych…
ADAMUS: Ale przecież świetnie jej idzie.
MACKENZIE: 13?! Ja mam 16 lat!
LINDA: Ma dopiero 15 lat a wokół jest pełno dorosłych…
MACKENZIE: 16! Mam 16!
ADAMUS: No to jak bardzo ufasz sobie w tym zwariowanym świecie?
LINDA: 16.
ADAMUS: Poziom zaufania, słucham.
MACKENZIE: Myślę, że mogę powiedzieć, że 10, ponieważ jestem sobą i tym właśnie jestem.
ADAMUS: Dobrze. Świetnie. Dziękuję.
LINDA: Brawa za odwagę.
ADAMUS: Tak więc, droga Shaumbro, którejś nocy rozmawialiśmy w audycji
radiowej o kwestii zaufania do siebie. To bardzo istotna kwestia i
musicie zdać sobie z tego sprawę. To nie znaczy, że koniecznie musicie
umiejscowić je na jakiejś skali, ale trzeba odpowiedzieć sobie na
pytanie, czy rzeczywiście w pełni sobie ufacie? Czy ufacie swojemu
ciału? Czy ufacie swoim wyborom? Czy ufacie swoim decyzjom? Czy ufacie
swojemu… Czy ufacie Duchowi? Czy ufacie życiu? Czy ufacie temu, że
przyszło wam żyć w świecie, w którym panuje ogromny chaos? Czy ufacie
temu, czym jesteście? Czy potraficie się temu poddać? Czy
potrafilibyście stanąć przed grupą ludzi i zaśpiewać? Albo zrobić coś
równie szalonego? Czy potraficie zaufać temu etapowi drogi ku duchowemu
oświeceniu, na którym się znajdujecie? Temu, że to przebudzenie ze snu, w
którym do tej pory tkwiliście, jest rzeczywiście prawdziwe? Że to nie
kolejna iluzja? Kolejna bzdura?
Specjalnie podnoszę te kwestie,
żeby was trochę potrząsnąć, zirytować, ponieważ bardzo trudno będzie wam
zrobić kolejny krok i pójść dalej, jeżeli przynajmniej nie zdacie sobie
sprawy z tego, do jakiego stopnia sobie ufacie. To nawet nie chodzi o
to, żebyście ufali sobie na 100 procent, ale abyście zdali sobie sprawę z
tego, dlaczego pewnym aspektom siebie nie ufacie.
Mówiliśmy
tamtego wieczoru o… Dam wam przykład. Powiedzmy, że budzicie się jutro
rano i czujecie się bardzo chorzy. Mdli was, siódme poty występują wam
na czoło, wymiotujecie... Jaka będzie wasza pierwsza reakcja? Mam
nadzieję, że wpierw pobiegniecie jednak do łazienki (trochę śmiechu). A
potem zapewne zaczniecie się zastanawiać, co też zrobiliście nie tak
albo co niedobrego zjedliście… Klik, klik, klik - umysł zaczyna pracować
na najwyższych obrotach wszystko analizując i oceniając. Potem być może
zaczniecie się zastanawiać, co też takiego chce powiedzieć wam Duch? A
potem zaczniecie się martwić, że może wasze ciało jest jednak silniejsze
od waszej duszy, skoro choruje.
W międzyczasie jakoś próbujecie
dać sobie z tym wszystkim radę. Co prawda biegacie ciągle do toalety,
czujecie się naprawdę podle, ale postanawiacie zasiąść do komputera i
mimo wszystko trochę popracować. Nagle dzwoni telefon, a wy aż
podskakujecie na krześle, bo to ostatnia rzecz na jaką macie teraz
ochotę i przez przypadek zrzucacie laptopa z kolan, który spada na
podłogę. Coś w nim huknęło i teraz już tylko czarny dym się z niego
unosi. Wtedy mówicie sobie: „No tak, ładnie się zaczyna… Co się ze mną
dzieje? Dorwały mnie jakieś złe duchy? Kosmici? Może gdzieś w domu czai
się zła energia? Wiedziałem, że powinienem był wezwać specjalistę od
feng-shui, żeby poustawiał tu te wszystkie energie, a teraz mam za
swoje…”.
W końcu zabieracie się za ratowanie tego, co się da.
Jak już udało wam się ugasić komputer, to okazuje się, że nadaje się już
tylko do wyrzucenia na śmietnik. Decydujecie się więc wziąć auto –
jakbyście nie wiedzieli, jak to się skończy – i pojechać do najbliższego
sklepu komputerowego. Po drodze zastanawiacie się, dlaczego trafił wam
się taki paskudny dzień i zanim się nie obejrzeliście, już wpakowaliście
się w jakąś kolizję. Nikomu nic się nie stało, ale teraz to z auta
unosi się czarny dym i po chwili okazuje się, że podobnie jak komputer,
wasz samochód też nadaje się już tylko na złom. Wy oczywiście
zachodzicie w głowę, co też takiego złego zrobiliście, że to się wam
wszystko teraz przytrafia?
Mało tego, czekając na przyjazd
policji zdajecie sobie sprawę, że wszystkie dokumenty zostały w domu -
nie macie ani prawa jazdy, ani dowodu rejestracyjnego. Wyciągacie jednak
portfel w złudnej nadziei, że gdzieś tam jednak są i w tym momencie
ktoś podbiega, wyszarpuje wam go z ręki i ucieka.
I co byście
sobie w tym momencie pomyśleli? Pewnie, że powinniście byli zostać w
łóżku. Guzik. Zła odpowiedź. Pytanie, czy potrafilibyście w takiej
sytuacji na tyle sobie zaufać, aby mimo wszystko być przekonanym, że
wszystko jest w jak najlepszym porządku? Potrafilibyście głośno się
roześmiać i zdać sobie sprawę z tego, że przecież wszystko, co się do
tej pory wydarzyło tego dnia, jest waszą własną kreacją, waszym własnym
dziełem? Że to nie Bóg zesłał na was to wszystko? Że nawet nie – ale to
konstatujecie dopiero po chwili zastanowienia – że to nawet nie Adamus?
(Śmiech) Że to nie żadne złe duchy się na was uwzięły? Że to wszystko
wasza własna sprawka? Potrafilibyście na tyle sobie zaufać, żeby się w
tej sytuacji tak naprawdę świetnie bawić? A przynajmniej zdać sobie
sprawę, że to wszystko czemuś służy? Że to wszystko służy wam?
Na tym właśnie polega zaufanie do siebie samego. Właśnie na tym. Mógłbym
jeszcze dorzucić tu parę scenariuszy o tym, co się jeszcze wydarzyło
przed przyjazdem policji, ale już chyba wystarczy. Rozumiecie już chyba,
na czym polega zaufanie do siebie samego.
Każdego dnia
otrzymujemy – mam na myśli Szkarłatny Krąg – tysiące skarg od Shaumbry z
całego świata na to, co się im przytrafia w życiu. Wszyscy się pytają
dlaczego. Otóż dlatego, że sami tak postanowiliście, sami to
stworzyliście. A wy w takich chwilach zaczynacie się uciekać do jakichś
sztuczek - a to trzeba zaglądnąć do kryształowej kuli, a to wziąć
witaminy, a to coś tam... Sami się nakręcacie.
Wyobraźcie sobie
swoją reakcję w momencie, gdy zdajecie sobie świetnie sprawę, że
wszystko wciąż pozostaje doskonałe, dokładnie takie, jakie wam
najbardziej służy. A może gdy już policja was spisze i złapiecie
taksówkę do domu, nagle okaże się, że po drodze spotkacie kogoś – choćby
był nim i sam taksówkarz – kto zmieni całe wasze życie, kto wniesie w
nie takie bogactwo… Może pieniądze, może miłość, może przyjaźń, może
mądrość, cokolwiek by to nie było. Może wszystko to, co się wydarzyło do
tego momentu, było częścią planu stworzonego przez was i przez waszą
duszę, aby… Tak naprawdę waszą duszę mało obchodzi, co się w życiu
przytrafia waszemu ludzkiemu ja. Chce po prostu być tu z wami. Sami ją
tu przywołaliście, a skoro tak, to musicie być teraz przygotowani na
wiele niespodziewanych obrotów spraw, bo tego już się nie da zatrzymać.
Wydarzy się to, co ma się wydarzyć i nic już na to nie poradzicie.
Bogu dzięki wasza dusza jest wystarczająco mądra, by… To nie o to
chodzi, że to wasza dusza zgotowała wam taki los. Tu chodzi raczej o
energię, jaka iskrzy pomiędzy wami a waszym boskim ja; energię, która
została uwolniona i teraz urzeczywistnia różnego rodzaju doświadczenia
konieczne dla waszego dalszego rozwoju, waszej dalszej ekspansji. Duszę
naprawdę mało to obchodzi, że rozbijecie swój samochód, bo zawsze można
sobie sprawić nowy. Mało obchodzi ją wasza strata komputera, ponieważ i
tak pora była go już wymienić. Nie nadawał się już do tych zadań, które
was teraz czekają. Mało ją obchodzi to, że musieliście się zwijać na
toalecie, ponieważ przyszła najwyższa pora na to, aby oczyścić wasz
organizm z toksyn, które od dawna w nim tkwiły. Duszy nic nie obchodzą
te małe niedogodności, ponieważ ona – a tak naprawdę wy, wy sami –
doskonale rozumiecie potrzebę i głębszy sens takich doświadczeń.
A co wam w tym wszystkim wchodzi w drogę i wkłada kij w szprychy? Wasze
ludzkie ja. Ten wasz ludzki aspekt, który nie lubi zmian, który nie
chce niczego nowego, który zupełnie w siebie nie wierzy. Jemu naprawdę
zupełnie brak wiary w siebie, co w gruncie rzeczy zrozumiałe, ponieważ
wasz ludzki aspekt nie jest niczym rzeczywistym, niczym prawdziwym. To
wasz wytwór, to rola, jaką tu gracie, a ona nie może mieć przecież wiary
w siebie, skoro jest nieprawdziwa. Problem w tym, że wy wciąż jeszcze
nie zdajecie sobie z tego sprawy. Jeszcze nie.
Wszystko to, co
wam się przydarza – czy to złamanie nogi, czy też strata pracy,
cokolwiek. Jak byście na to zareagowali, gdybyście mieli do siebie
absolutnie pełne zaufanie? Gdyby na waszej twarzy pojawiał się w takich
chwilach szeroki uśmiech na myśl, że to jedynie wasze wyższe ja aranżuje
wszystko tak, aby uwolnić was z iluzji ziemskiej rzeczywistości,
umożliwić wam dalszą ekspansję, dalszy rozwój.
Pytam was, czy
potraficie zdobyć się na takie zaufanie do siebie? To nie lada pytanie.
Czy potraficie ufać sobie w tych chwilach, gdy ogarnia was strach i
niepokój i pamiętać, że wszystko w waszym życiu pozostaje przez cały ten
czas doskonałe? Że jest dokładnie takie, jakie wam najlepiej służy? Czy
za każdym razem, gdy spóźnicie się na samolot, albo gdy poślizgniecie
się na zamarzniętej kałuży i stłuczecie sobie kość ogonową, będziecie
potrafili zdobyć się na to, aby wznieść się ponad nieprzyjemność całego
tego zdarzenia wiedząc, że możecie sobie bezgranicznie ufać? Hm?
Powiem wam, że gdy wreszcie się na to zdobędziecie, gdy wreszcie
zaczniecie sobie ufać, wówczas takie historie w ogóle nie będą musiały
się wam przydarzać, ponieważ nie będziecie już potrzebować tak silnych
energii, żeby coś się w was poruszyło. Tymczasem wy wciąż boicie się
zdobyć na ten krok, ponieważ wydaje wam się, że gdy już bezgranicznie
zaczniecie ufać temu, co się dzieje w waszym życiu, to stracicie pracę,
zdechnie wasz pies, albo przydarzy wam się jeszcze coś gorszego. A
wszystkie te rzeczy przydarzają wam się właśnie dlatego, że zamiast
sięgnąć dziesięciu, wasze zaufanie do siebie pozostaje wciąż na poziomie
siedmiu czy ośmiu.
Tak naprawdę te liczby nie mają tu żadnego
znaczenia. Tak długo, jak nie pozbędziecie się wszelkiej nieufności do
siebie samych, to sam fakt, czy wasze zaufanie do siebie pozostawać
będzie na poziomie 1 czy też sięgać 9,99, będzie miało dla was jednakowe
konsekwencje. Dlatego to bez znaczenia, czy ktoś powie 9,999, bo to
tyle samo, co na przykład 2. Suma summarum nie ufacie sobie. Nie ufacie i
tyle.
A teraz bardzo ważna rzecz. Weźcie wpierw głęboki oddech.
Mogę… Ale główkujecie! Wszyscy teraz zachodzą w głowę, jak też to
zrobić, żeby sobie w pełni zaufać. No jak to jak? Wziąć głęboki oddech i
dokonać takiego wyboru. Ot, i wszystko. A teraz mała zagwozdka. W
przeciągu następnego tygodnia, no może 10 dni – od tygodnia do 10 dni -
doświadczycie czegoś, co będzie wymagało od was pełnego zaufania do
siebie samych.
Coś się przydarzy. Nie powiem wam co. Po prostu
coś, co wam przypomni tę dzisiejszą rozmowę i da wam okazję do tego,
abyście mogli podjąć świadomy wybór - albo ufam sobie, albo daję się
wciągnąć w kolejne dramaty i zaczynam znów powątpiewać w siebie i
wmawiać sobie, że jestem jeszcze niewystarczająco godny, by prowadziła
mnie moja boskość. Zapewniam was, że coś, co postawi was przed takim
właśnie wyborem, już wkrótce się wam zdarzy. Byłoby dobrze, jakbyście
taką swoją historię później gdzieś opisali, bo pomoże wam to ugruntować
swoją energię, a może przyda się również do naszej książki, którą już
niedługo razem napiszemy. AHMYO Dzisiaj mamy coś w rodzaju dnia Zen, więc chciałem podziękować Robertowi, że ubrał się tak bardzo a propos. Mógłbyś wstać i się wszystkim pokazać? Wyglądasz jak prawdziwy mnich Zen (Robert wstaje). Tak, wykapany mnich Zen (brawa).
Jest takie słowo – brzmiące bardzo w stylu Zen – które oznacza
absolutną wiarę w siebie. To słowo to Ahmyo [wym. amjo]. Ahmyo. Możecie
je powtórzyć? (wszyscy razem z Adamusem mówią „Ahmyo”). W innych
wymiarach to nawet nie jest słowo, a pewnego rodzaju wibracja.
Ahhh-mmmm-yoooo. Ono powinno płynąć. Spróbujmy jeszcze raz.
Ahhh-mmmm-yoooo.
Całkowite zaufanie – nie do świata, nie do
tego, co wokół was, nie do innych ludzi, nie do bóstw, nie do istot
pozaziemskich, nie do kosmitów, ani niczego takiego – ale do siebie.
Ahmyo. Ahmyo, czyli Jestem Tym, czym Jestem i wiem, że wszystko, co
dzieje się w moim życiu, jest moim własnym dziełem stworzonym przeze
mnie dla wyższego dobra mnie samego. Nie jest to żadna kara, nie jest to
– nie chcę tu rzucać mięsem – nie jest to żadna lekcja, nic, co dzieje
się w moim życiu, nie jest skutkiem tego, że jestem zły. Wszystko, co
tworzę, tworzę dla swojego własnego dobra.
Gdy tylko osiągniecie
ten etap, otworzą się przed wami potencjały, o których do tej pory
nawet wam się nie śniło. Jak tylko znajdziecie w sobie Ahmyo, czyli
absolutną wiarę w siebie. Wiarę w to, że bez względu na to, co się
dzieje wokół, wy wciąż tworzycie samodzielnie swoje własne życie – to
właśnie Ahmyo, czyli absolutne, bezwarunkowe, bez-myślne zaufanie do
siebie. Ahmyo. Gdy osiągnięcie ten stan – w którym tak naprawdę już
jesteście, tylko jeszcze tego nie zauważyliście – wówczas dopiero
zacznie się dziać! Dopiero wtedy zacznie się zabawa. Mniej więcej taka,
jaka rozpocznie się tutaj już za chwilę. Ahmyo.
Ahmyo jest to
czyste, zupełnie czyste ja. Właściwie jest pewnego rodzaju
urzeczywistnieniem Jam Jest. Ahmyo jest wtedy, gdy przestajecie wątpić
we wszystko, co się dzieje, przestajecie próbować cokolwiek analizować.
Wszystko stworzone zostało przeze mnie i dla mojego wyższego dobra,
mojego rozwoju, mojej radości życia, jakkolwiek byście tego nie nazwali.
Każda najmniejsza rzecz istnieje właśnie po to. Ten stan zaufania do
siebie samego jest tym, do czego dążyli - a właściwie powinienem
powiedzieć, czego doświadczyli - wszyscy Mistrzowie Wzniesieni w swym
ostatnim wcieleniu na Ziemi. Ahmyo było ich ostatnim, można by
powiedzieć, że najbardziej radosnym krokiem, jaki uczynili na Ziemi.
Wyobraźcie sobie przez chwilę - możecie zamknąć oczy, jeżeli chcecie –
wyobraźcie sobie jak to jest, gdy człowiek ufa sobie absolutnie. Ahmyo.
Dotyczy to także zaufania do swojego własnego ciała. Tak, również wtedy,
gdy choruje, gdy je coś boli… Czy potraficie wówczas mu zaufać? Ahmyo -
bez względu na to, co się dzieje, zostało to stworzone przez was samych
i z miłości do siebie.
A gdy już będziecie naprawdę rozumieć
to, jak żyć pełnią Ahmyo, wówczas przestaniecie się martwić o te
wszystkie w gruncie rzeczy nieistotne drobiazgi. Przestaniecie się
martwić o to, co wam się jeszcze wydarzy w przyszłości, ponieważ
będziecie zdawać sobie sprawę, że cokolwiek się stanie, będzie
absolutnie doskonałe. Gdy będziecie już pozostawać w stanie Ahmyo,
wówczas otworzą się na przykład wszystkie potencjały jakiejś choroby –
która tak naprawdę wcale nie jest chorobą, a jedynie jasnym dla was
sygnałem. Otworzą się wszystkie potencjały braku dobrobytu, na którym od
tak dawna się skupialiście. W momencie, gdy zdacie sobie sprawę z tego,
że to wy to wszystko stworzyliście, odkryjecie cały wachlarz
możliwości, które te sytuacje ze sobą niosą, ich największy potencjał.
Wówczas nie będziecie już musieli doświadczać całego tego śmiecia, które
przyciągnęliście do swojego życia, nie będziecie musieli odgrywać tych
wszystkich uprzykrzających wasze życie scenariuszy, bo nie będzie już
takiej potrzeby. Nie będzie już takiej potrzeby, ponieważ wasza dusza
będzie świadoma tego, że już udało jej się zwrócić na siebie waszą
uwagę, że wreszcie udało jej się przekonać was, abyście w pełni sobie
zaufali, bo to tak naprawdę wszystko, o co jej chodzi.
Co w takim razie byłoby antytezą Ahmyo? Makyo! (śmiech) Dokładnie tak. Makyo.
Tym, którym to słowo nic nie mówi, chciałbym powiedzieć, że Makyo
oznacza… fałszywą, iluzoryczną, zwodniczą prawdę, czyli coś, co ja
określam mianem… Mogę to powiedzieć na głos? Lepiej zapiszę, bo
poproszono mnie, żebym nie używał słowa ‘gówno’ jak występuję publicznie
(śmiech). Proszę bardzo, wersja złagodzona, (dużo śmiechu, gdy Adamus
pisze na tablicy ‘pierdu, pierdu’).
Tak więc przeciwieństwem
Ahmyo, czyli czystości, ufności, pewności siebie i prawdy jest w pewnym
sensie Makyo. Makyo, czyli coś, co rozumiem jako duchową iluzoryczność,
takie pozornie uduchowione pieprzenie bez sensu, które tak naprawdę
przydarza się każdemu, kto wstępuje na ścieżkę duchową. Każdy, kogo
znałem, miał na swoim koncie to doświadczenie, także Budda, który swego
czasu stworzył całą masę Makyo, a także wszyscy inni duchowi przywódcy,
jacy pojawiali się na przestrzeni wieków, włącznie z wszystkimi
Mistrzami Wzniesionymi, jakich znam. Każdy z nich był kiedyś na etapie
Makyo. Zazwyczaj tuż przed tym, gdy miał już doznać olśnienia, zaczynał
zatruwać się całą masą śmiecia – duchowych bredni pełnych fałszywej
retoryki, dogmatów i tworzenia sztywnych, nikomu do niczego nie
potrzebnych reguł i zasad. Dlatego tak często powtarzam ludziom – czym
niektórych bardzo irytuję – żeby dali sobie wreszcie spokój z
astrologią. Ja nie mam nic przeciwko astrologii jako takiej, sam bardzo
ją lubię, ale nie, gdy staje się uzależnieniem. Bardzo lubię kryształy,
jeżeli pełnią rolę biżuterii…
LINDA: Ty moja bratnia duszo!
ADAMUS: Uwielbiam Tarota, gdy się nim umie prawidłowo posługiwać, gdy
służy pomocą, gdy nas wzmacnia. Ale wiele z tego niestety zbyt często
przeradza się w Makyo w rękach tych, którzy się tym zajmują, włączając w
to ludzi – powiem teraz coś obrazoburczego – z Shaumbry.
Wiele
takich rzeczy niestety was zwodzi, zamiast wam pomagać. To fałszywki.
Fałszywki, do których się uciekacie z kilku powodów. Jednym z nich jest
potrzeba wypełnienia tej pustki, którą zaczynacie dostrzegać przed sobą w
chwili, gdy zaczynacie się budzić. Innymi słowy, teraz, gdy uwalniacie
się ze szponów tych wszystkich gierek, które do tej pory wypełniały
wasze życie, wydaje wam się, że nic już wam nie pozostało, a tymczasem
jedynie nie potraficie jeszcze dostrzec tego wszystkiego, co się przed
wami teraz otwiera. Dlatego w odruchu paniki wypełniacie tę pozorną
pustkę całym mnóstwem pseudo-duchowych zapychaczy, czyli właśnie Makyo.
Musicie wiedzieć, że w całym stworzeniu nie ma czegoś takiego, jak
pustka. Pustka w ogóle nie istnieje. Czy to w tym, czy jakimkolwiek
innym wymiarze, niczego takiego nie ma. Pustka nie istnieje. Więc
wybijcie to sobie wreszcie z głowy. Pustka nie istnieje, ponieważ byłaby
zaprzeczeniem stworzenia. Tak więc z obawy przed czymś, czego nie ma,
zapychacie swoją własną przyszłość mnóstwem śmiecia i tworzycie tylko
niepotrzebnie nowe gierki.
Wypełniacie miejsce po starych
gierkach właśnie Makyo, ponieważ nie możecie się oderwać od swoich
zabawek, od swoich gierek, a gdy odchodzą, zaraz staracie się wypełnić
miejsce po nich czymś nowym. I tak rodzi się Makyo.
Makyo służy
wam też często jako zasłona dymna przed czymś, czego wzbraniacie się
dostrzec, czyli Ahmyo – zaufaniem do siebie samego.
Ileż razy
już widziałem bardzo mądrych, wspaniałych, jaśniejących swą duchowością
ludzi, bardzo, ale to bardzo – jakbyście to powiedzieli - zaawansowanych
na swej ścieżce duchowej, których dzieli raptem jeden krok od zostania
Mistrzem Wzniesionym, a którzy nagle wpadają w Makyo. Nagle w ostatnim
momencie robią fałszywy krok, krok w iluzoryczność i ułudę. A to
dlatego, że poczuli nieodpartą potrzebę wypełnienia czymś tej pozornej
pustki, która pozostała po tym wszystkim, od czego udało im się wreszcie
uwolnić. Po prostu boją się – i to dosłownie – uczynić ten jeden
ostatni krok i w pełni sobie zaufać, tak na 100 procent. Nawet, jeśli
udało im się już osiągnąć zaufanie do siebie na poziomie 99,9 procent,
to i tak boją się zrobić ten jeden ostatni krok. Zawsze coś ich
powstrzymuje, zawsze słyszę jedno i to samo: „Wszystkiemu mogę w sobie
zaufać, oprócz tej jednej, jedynej rzeczy, a mianowicie…” Sami możecie
sobie dopowiedzieć resztę. Czy to będzie to, jak wyglądacie, czy to
będzie wasz iloraz inteligencji, czy to, jak postrzegają was inni… To
pułapka, w którą bardzo łatwo jest wpaść wszelkim przywódcom i
przewodnikom duchowym. Nagle zaczyna im się wydawać, że inni powinni ich
postrzegać w jakiś szczególny sposób – jako osoby wyjątkowo mądre,
inteligentne, roztaczające wokół aurę światła i sypiące
błogosławieństwami i mądrościami na prawo i lewo. Nic podobnego! Nic
podobnego… Tak naprawdę prawdziwy przewodnik duchowy jest najnormalniej
zwyczajnie ludzki, ponieważ nie obawia się być człowiekiem. Nie boi się
swego człowieczeństwa. Ma do siebie pełne zaufanie.
Dobrze, przejdźmy do części praktycznej, bo wiem, że nie możecie już doczekać się slajdów (śmiech).
LINDA: Raczej jedzenia.
ADAMUS: Jeszcze wrócimy do tego tematu, do Ahmyo, czyli do kwestii
pełnego zaufania do siebie, ale póki co dam wam okazję do tego, abyście
mogli się przyjrzeć temu, na ile potraficie zaufać sobie w sytuacjach,
które wydają się w czymś wam zagrażać, będziecie mogli przyjrzeć się
swojemu własnemu Ahmyo. Czy ufacie sobie na tyle, żeby uwierzyć, że
wszystkie te grupowe doświadczenia, które tu mają miejsce, są
rzeczywiste? Że nikt was tu nie nabiera? A co, jeśli to wszystko jest
jakaś bujda? (Ktoś mówi: „To bez znaczenia.”) Pewnie, że to bez
znaczenia! Absolutnie! Absolutnie. Gdybym tylko miał jeszcze jedną
studolarówkę… Ale na pewno dostaniesz za to nagrodę Adamusa. Bo
rzeczywiście to bez znaczenia.
LINDA: Dla kogo?
ADAMUS: Ta ślicznotka na końcu.
LINDA: Która?
ADAMUS: Jak podniesie rękę, to ją zobaczysz.
LINDA: Dobrze.
ADAMUS: Niektórym naprawdę spędza to sen z powiek. No bo co, jeśli to
wszystko to jakaś szopka? Jeszcze jedna ślepa uliczka? A przecież to bez
znaczenia. Naprawdę.
Weźmy teraz głęboki oddech.
Jeszcze dziś wieczór i w przeciągu kolejnych 10 dni będziecie mieli
okazję doświadczyć zarówno Makyo jak i Ahmyo, obu. Nie traktujcie tego
jak jakiejś kary czy lekcji. To doświadczenie, którym obdarowujecie
siebie samych po to, abyście to wszystko wreszcie poczuli, zamiast
jedynie o tym rozmyślać, żebyście – Paul - wzięli to sobie do serca…
(odbiera Paulowi telefon, na którym ten coś sprawdzał). Nie, nie chcę
twoich orzeszków, tylko telefon (śmiech), dziękuję – żebyście wreszcie
poczuli, jak to jest (śmiech, gdy Paul prosi Adamusa o oddanie telefonu,
a ten się tylko uśmiecha). Ale wpadka. Ale wpadka.
A więc…
(Adamus przykłada telefon do ucha) Dzwoni! Halo? Tobiasz? To ty?
(śmiech) A, Kuthumi… Później pogadamy. Wiem, że to ważne, ale teraz
rozmawiam tu sobie z Shaumbrą… Później się zobaczymy… Dobra, dzięki.
Yyy, to znaczy, namaste (dużo śmiechu). INFUZJA, CZYLI NASYCENIE
Dobrze, teraz zajmiemy się praktycznym zastosowaniem tego wszystkiego, o
czym wam teraz opowiadałem. Teraz dopiero zacznie się zabawa. A więc
niech każdy znajdzie sobie jakiś przedmiot. Paul, w twoim przypadku
będzie to twoja nowa studolarówka. Niech każdy z was coś sobie znajdzie –
biżuterię, pieniądze, komórkę, cokolwiek. Nawet długopis, tak. Tak,
tak, cokolwiek. Ale coś, co należy do was i nie jest własnością nikogo
innego. Mogą to być klucze, mogą to być pieniądze. (Do Lindy) A ty co
masz?
LINDA: Twoją biżuterię.
ADAMUS: Nie, bo to jest moja biżuteria, a to ma być coś twojego.
LINDA: Acha.
ADAMUS: Coś, co należy do ciebie. Cokolwiek. Masz ładny pierścionek.
LINDA: Dobra.
ADAMUS: Bardzo ładny. Chcesz jeszcze jakąś biżuterię?
LINDA: Jasne!
ADAMUS: No tak! (śmiech)
Rozpoczniemy teraz pewien proces, który nazywałem infuzją. Trochę tu
ściągam z Aandrahy i Ona. Oni mają taki kurs o infuzji duszy.
Zrobimy teraz coś, co pozwoli wam na… Trochę mnie to frustruje, że nie
mogę zawsze znaleźć odpowiednich słów… Zrobimy coś takiego, co pozwoli
na zintegrowanie waszej duszy oraz waszej człowieczości, a także waszych
aspektów. Dojdzie tu do ich fuzji, czyli połączenia. Choć tak naprawdę,
to przecież nigdy nie były rozdzielone. Ich rozdzielenie to jedynie
iluzja. Iluzja, którą sami stworzyliście. To iluzja odłączenia do Boga,
która jest bardzo silnie w was zakorzeniona. A Bóg jest przecież cały
czas w was, nie gdzieś tam, daleko, w niebiosach. Stworzyliście także
bardzo silną iluzję aspektów – czyli oderwanych odłamów was samych,
które czasem do was powracają, żeby się z wam zintegrować, ale które są
mocno od was oderwane.
To oczywiście też tylko iluzja, a teraz – chwileczkę (Adamus sięga po
ciastko i kawę) – teraz wszystko to znów się ze sobą połączy. Dobrze,
muszę sobie coś zostawić zanim wy się do nich dobierzecie, bo potem nie
będzie już nawet okruszka.
Teraz, gdy już wasza dusza i wasze ja
z powrotem się ze sobą łączą, gdy wszystko powraca do swojego
naturalnego stanu jedności, pora, abyście tą wspaniałą, przecudną
energią waszej boskości nasycili przedmioty wokół was.
Kilka
uwag, zanim cokolwiek zaczniemy robić. Nie próbujcie stosować tego na
innych ludziach. Stosujcie tę metodę jedynie w odniesieniu do
przedmiotów, i to takich, które są waszą własnością. Nie używajcie do
tego żadnych pożyczonych rzeczy, niczego, co nie jest wasze. Nie róbcie
tego z dziećmi. Najlepiej by było, jakbyście również nie robili tego ze
zwierzętami. Najlepiej ograniczyć się tylko do przedmiotów. Zaraz
zaczniemy nasycać je waszą energią. Mogą to być pieniądze, komórki,
samochody, komputery, cokolwiek, co jest waszą własnością.
Pomiędzy wami a rzeczywistością wokół was istnieje nienaturalna bariera.
Wymyśliliście sobie pewien sposób - bardzo sprytny – na odseparowanie
siebie samych od wszystkiego co nie jest wami, a jednocześnie także od
was samych. Odseparowaliście się od tej planety, tak jakbyście z jednej
strony byli wy, a z drugiej Matka Ziemia, czyli Gaja. Mogłabyś wstać?
(Brawa, gdy wstaje Kathleen, która przebrała się za Gaję) Tak, dziękuję
bardzo.
Z powodu swego rodzaju niezadowolenia czy oporu przed
tym, aby w pełni zaistnieć na Ziemi, odseparowaliście się od wszelkich
rzeczy w swoim życiu. Prześladuje was przekonanie, że rzeczy materialne
są swego rodzaju pułapką, która was tu trzyma. To nieprawda. Tak
naprawdę mogą one wręcz pomóc wam się wyzwolić.
Tak więc teraz
zaczniemy nasycać swoją energią przedmioty, które funkcjonują w waszym
życiu. To bardzo proste. (Odwraca się do Lindy)
LINDA: Co?
ADAMUS: Szukam…
LINDA: Czego?
ADAMUS: Czegoś dla Cauldre’a. Wezmę twoją obrączkę. (Widząc minę Lindy) Tylko do demonstracji. To bardzo łatwe.
Musicie wiedzieć, że jesteście istotami promieniejącymi energiami, czy
tego chcecie, czy nie. W każdej chwili promieniują z was energie.
Niektóre z nich mają charakter elektryczny czy też magnetyczny, inne
mają charakter bardziej, jakbyście to określili, świetlny, a jeszcze
inne mieszczą się w spektrum energii czysto duchowych. I choć cały czas
promieniujecie energiami, to jednocześnie robicie to w sposób bezwiedny,
nieświadomy, a przez to też w żaden sposób nieukierunkowany.
Spróbujcie nasycić jakiś przedmiot swoimi energiami bez żadnych
podtekstów, bez żadnych konkretnych motywów i oczekiwań. Nie próbujcie
ich w żaden sposób przeistaczać, po prostu podzielcie się sobą. Nic w
ten sposób nie stracicie, nic wam nie ubędzie. Niczego nie musicie
oddawać z siebie. To nie jest tak, że oddajecie część swojej energii i
wkładacie ją w coś innego, ponieważ w rzeczywistości nowoenergetycznej
nie istnieje coś takiego, jak strata. Zawsze się zyskuje. Nowa Energia
pracuje zupełnie inaczej. Nigdy nie można jej uszczerbić, wyczerpać. Jej
potencjał zawsze pozostaje taki sam, a nawet się rozrasta. Więc nie
obawiajcie się, że wam czegokolwiek ubędzie, że włożycie w coś kawałek
siebie.
Zaraz zaczniemy nasz proces infuzji lub też – jak
niektórzy z was by to określili – stapiania. Łączenia się i stapiania,
czyli melanżu. Jak to brzmi po francusku? Mѐlange? (ktoś z publiczności
potwierdza, że tak). Mѐlange. Czyż to nie brzmi lepiej niż infuzja?
Możecie to sobie nazywać jak tam sobie... Powtórzmy to wszyscy razem,
mѐlange. Powtórzmy to z... Mógłbyś powtórzyć? (Alain wymawia to słowo z
francuskim akcentem). Do mikrofonu.
LINDA: Już lecę.
ADAMUS: Musicie usłyszeć te niuanse, to piękno francuskiego języka.
ALAIN: Mѐlange.
ADAMUS: Mѐlange (powtarza to słowo z ustami pełnymi ciasteczka).
Mѐlange (dużo śmiechu). Cauldre mówi po francusku znacznie lepiej, gdy
ma usta pełne ciastek. Mѐlange (więcej śmiechu).
A zatem
zaczynamy nasz proces infuzji. Nie myślcie, że to coś skomplikowanego.
To bardzo prosty proces. A po co to w ogóle robimy? Ponieważ ta
obrączka, czy cokolwiek tam trzymacie, ma w sobie znacznie większy
potencjał niż wam się wydaje. To, co widać na pierwszy rzut oka, to
trochę złota i te kilka małych kamyczków – no naprawdę Cauldre mógłby
się lepiej postarać i kupić Lindzie coś większego… A tak przy okazji, to
złoto, o czym się wkrótce przekonacie, bo już niedługo zajmiemy się
kamieniami szlachetnymi i klejnotami…
LINDA: Jak cudnie! (śmiech)
ADAMUS: A więc złoto to wspaniała rzecz, ponieważ jest chyba najlepszą
możliwą substancją do tego, aby równoważyć energie w alchemii. Alchemicy
wcale nie próbowali obracać różnych rzeczy w złoto, oni używali
prawdziwego złota, czy też jego energii do równoważenia procesów. Za
każdym razem, gdy coś alchemizujecie, gdy coś transmutujecie, za każdym
razem, gdy uwalniacie energię uwięzioną w jakimś przedmiocie, następuje
ogromna wymiana energetyczna i transmutacja. To może się czasem wymknąć
spod kontroli. Alchemicy używali złota, ponieważ potrafi ono równoważyć
procesy przemiany tak, aby nie wymykały się spod kontroli. Niewielka
ilość złota może być w alchemii bardzo przydatna.
A dlaczego w
ogóle będziemy zajmować się infuzją? Ponieważ na przykład ta obrączka to
coś znacznie więcej niż tylko obrączka. Ma ona potencjał, z którego
istnienia do tej pory zupełnie nie zdawaliście sobie sprawy. Ta
studolarówka, którą ode mnie dostałeś – nie martw się, już jest twoja,
Cauldre jej z powrotem nie dostanie – też ma ogromny potencjał. Niby to
tylko kawałek papieru, ale dzięki infuzji może wyzwolić się z niego
niesamowity potencjał. Ale musisz zdobyć się na tyle zaufania do siebie
samego, żeby tchnąć w niego część siebie nie obawiając się, że ktoś może
to przeciwko tobie wykorzystać albo że jakiś zły duch cię przez to
opęta. Poza tym one wcale nie mają ochoty was opętywać. Naprawdę.
Dotarliście już zbyt daleko w swej ewolucji, jesteście już zbyt światli,
aby miały na was ochotę. Wolą rzucać się na innych ludzi… Ale o tym
kiedy indziej.
A jak dokonać infuzji? (Adamus bierze głęboki oddech i spokojnie,
aczkolwiek zdecydowanie wdmuchuje go w obrączkę) I już po wszystkim.
Wziąłem głęboki oddech, rozluźniłem się. Żadnych zamiarów, żadnych
oczekiwań, niczego nie staram się wymusić, bo im bardziej na coś
napieramy, z tym większym spotykamy się oporem. Mam tak duże zaufanie do
siebie, że o nic się nie martwię. Poprzez oddech podzieliłem się sobą,
nasyciłem sobą ten przedmiot, wniknąłem w niego bez żadnych zamiarów,
bez oczekiwań, że przez to pięciokrotnie się pomnoży. Nie próbowałem
niczego takiego wymusić, a jedynie wczułem się w tę radość, jaką daje mi
życie i to, że mogę się nim podzielić z przedmiotami wokół mnie.
Weźcie teraz wszyscy głęboki oddech. Weźcie do ręki swój przedmiot.
Odpuśćcie sobie wszelkie oczekiwania. Zaufajcie sobie. Ahmyo. Ahmyo. I
niech wraz z wydechem wchłonie się w ten przedmiot część was samych.
(Przerwa, podczas której wszyscy dokonują infuzji swoich rzeczy.)
Jeżeli zauważycie, że umysł stara się wam przeszkodzić i zaczyna wam
rugać za to, co wy tu wyprawiacie albo może beszta was za to, że
zjedliście na obiad za dużo czosnku, to nie zwracajcie na niego uwagi.
Tak więc właśnie tchnęliście, poszerzyliście, podzieliliście się swoim…
A tak na marginesie, oddech jest czymś niewymownie prostym i łatwym;
wiele innych rzeczy może sprawiać wam trudność, ale oddychanie jest
łatwe. Tak więc właśnie podzieliliście się ze swoim przedmiotem istotą
siebie, własnym Jam Jest, własnym Ahmyo.
To nie była prana. To
nie było chi. To nie było jakieś uniwersalne pole energii. To wy sami.
Rozumiecie? To nie przyszło skądś z zewnątrz, spoza was samych, nie
ściągaliście niczego z jakiegoś rezerwuaru energii na jakiejś odległej
planecie. To nie była także wszechogarniająca siła życiowa, która
wypełnia wszystko, co istnieje. To byliście wy sami. Tylko i wyłącznie.
I co teraz? Otóż część was jest już w tej rzeczy, którą trzymacie przed
sobą. To nie znaczy, że jesteście w niej uwięzieni, a jedynie, że
staliście się jej częścią. A jeżeli macie do siebie pełne zaufanie,
jeżeli ufacie Ahmyo, nie będzie to dla was żadnym powodem do niepokoju i
nie będziecie się martwić, że może na przykład tchnęliście w ten
przedmiot całą swoją złą karmę. To tylko i wyłącznie wy sami, wasze
Ahmyo. Można by to nawet wyśpiewać. Ahhhhhmmmyyyyooooooo.
Czyste
ja, moja miłość. I nic więcej. Dziękuję (Adamus oddaje obrączkę
Lindzie). A teraz obserwujcie, jak otwierają się przed wami nowe
potencjały.
Chciałbym was jeszcze zapytać, co by się stało,
gdyby nagle – (do Lindy) mogę jeszcze na chwilę? Co by się stało, gdyby -
no bo przecież tchnęliście w tę rzecz część siebie - a więc co by się
stało, gdybyście to nagle stracili? (Robi ruch, jakby chciał wyrzucić
obrączkę przez okno, a Linda zamiera z przerażenia.)
LINDA: Ani mi się waż!
ADAMUS: Położę ją tutaj razem z innymi moimi dzisiejszymi trofeami… A
więc nagle okazuje się, że tej rzeczy już nie ma, i co? Macie zacząć
rozpaczać, że pewnie zrobiliście coś nie tak, że teraz pewnie obrywacie
za to, że się oddaliście jakiejś czarnej magii, tak? Nic z tych rzeczy.
Nie wydarzyło się nic, co nie miało się wydarzyć. Zaufajcie temu, co się
wokół was dzieje, bo że się dzieje, to widać. Niczego nie straciliście.
Cokolwiek to było, przeniosło się w inny wymiar, nie-fizyczny.
LINDA: I to właśnie stało się z moim tegorocznym prezentem urodzinowym?
ADAMUS: Właśnie to. Dokładnie to! Możesz opowiedzieć wszystkim tę historię.
LINDA: Byliśmy na bazarze w Turcji, oglądaliśmy tam różne piękne rzeczy
i nagle Geoff zobaczył – z moją małą pomocą – taką piękną złotą
bransoletkę i powiedział, że mi ją kupi. Była naprawdę przepiękna i
bardzo cenna. Strasznie mi się spodobała i bardzo się ucieszyłam, jak mi
ją kupił i zaraz założyłam ją na rękę. Niestety podczas lotu do Egiptu
po prostu zniknęła. Uuuuuu (śmiech, gdy Linda udaje, że płacze, a Adamus
udaje, że gra rzewnie na skrzypcach).
ADAMUS: Czyżby? Czyżby? A
może stało się coś zupełnie innego? Zniknęła w otchłani innego wymiaru,
czy też w otchłani kieszeni jakiegoś Turka czy Egipcjanina? To bez
znaczenia. To nie ma znaczenia, ponieważ tak czy siak w tej bransoletce
skrywało się wiele wspaniałej energii. Nie tylko dlatego, że była ze
złota i była bardzo ładna, ale dlatego, że była w niej energia miłości
Cauldre’a i urodzin Lindy.
Oczywiście Makyo zaraz was dopadnie i
będzie was przekonywać, że z pewnością zrobiliście coś nie tak, że może
nie byliście wystarczająco ostrożni, że powinniście lepiej uważać na
swoje rzeczy. W przypadku Lindy jej Makyo to przeświadczenie, że nie
jest warta miłości.
LINDA: No ładnie, wszystko im o mnie powiedziałeś, dzięki.
ADAMUS: Jeszcze nie wszystko! (śmiech) Te całe twoje „Nie zasługuję;
nie jestem wystarczająco dobrą żoną; muszę wpierw coś tam, zanim zasłużę
na taki piękny prezent…” (Linda rzuca w niego poduszką) No tak, i to
mnie się za to oberwało (śmiech).
To jest właśnie Makyo, czyli
pierdu, pierdu. Gdy posłuchacie Ahmyo to zrozumiecie, cokolwiek
straciliście, jeszcze nie raz do was powróci; zrozumiecie, że odeszło
tylko po to, aby się pomnożyć. Ta bransoletka może i ładnie wyglądałaby
na twojej ręce, ale to nie jest najważniejsze. Wkrótce sprowadzi na
ciebie kolejne dary.
Wszystko zależy od waszej świadomości, od
tego, jaka ona jest. Jeżeli dacie posłuch Makyo, to rzeczywiście
straciliście już to na dobre i nigdy do was nie wróci. A jeżeli
posłuchacie Ahmyo, wówczas to zdarzenie jedynie odblokuje potencjały
uwięzione w tej rzeczy, którą wydaje wam się, że utraciliście, a jest
ich naprawdę mnóstwo. Potraficie wykazać się aż takim zaufaniem? (Ktoś
mówi: „O, kurczę!”) A żebyś wiedział, że o, kurczę! O, kurczę! Tak
właśnie wygląda życie w Nowej Energii, to właśnie robimy.
Ale do rzeczy… (całuje Lindę) To od Cauldre. A więc wracamy do tematu – infuzja. Łączenie, stapianie, melanż.
Chciałbym, abyście wszyscy od teraz ćwiczyli to na różnych
przedmiotach, wszystko jedno kiedy i gdzie. Nawet w obecności innych
osób… Mogę? (Adamus bierze telefon Paula) Posłuży mi za przykład.
LINDA: Oho!
ADAMUS: Nawet, jeśli wokół was są inni ludzie, a wy chcecie pobawić się
w infuzję… (Podnosi telefon do ust i ‘ukradkiem’ w niego dmucha).
Niczego nie zauważą. Albo możecie udawać, że rozmawiacie… (Podnosi
telefon do ucha i ‘ukradkiem’ w niego dmucha na bok, czym wywołuje salwy
śmiechu.) Widzicie? I tak można ze wszystkim. PRAKTYCZNE ZASTOSOWANIA
A więc teraz parę słów o praktycznych zastosowaniach tego wszystkiego.
Przede wszystkim powinniście pamiętać, że dzielicie się swoim Jam Jest.
Jesteście już na tyle odważni i macie tyle zaufania do siebie, że
możecie z powodzeniem tchnąć siebie we wszystko, co tylko posiadacie.
Szerzcie siebie. W ten sposób powołacie do życia wszystkie te martwe
przedmioty. Ożywicie je.
Jak chcecie, możecie spróbować czegoś
takiego. Jeżeli macie jakąś statuetkę w domu – wiem, że każdy z was coś
takiego ma, nawet jak się z tym kryjecie i nie chcecie się przede mną
wygadać – jakiś posążek Quan Yin albo Jezusa… Tylko nie używajcie do
tego Chrystusa ukrzyżowanego, a takiego, no wiecie, stojącego. Albo
jakąś inną figurkę, która się skądś tam wzięła w waszym domu. Wątpię,
żebyście mieli posążek Adamusa, to by dopiero było. A jak nie, to kupcie
coś na targu. Nie musi to być postać nikogo konkretnego. Może to być
nawet jakiś wypchany zwierzak, jakaś lalka, cokolwiek. I spróbujcie
natchnąć go sobą samym (pokazuje na filiżance, jak to zrobić), a
zobaczycie, że ożyje, że ta martwa figurka, że ten posążek zacznie nagle
żyć.
Będzie go napędzać wasza własna energia, stanie się
naturalnym przedłużeniem was samych. Nagle po kilku miesiącach
kontynuowania delikatnego procesu infuzji – to bardzo ważne, delikatnego
- ta figurka, która do tej pory stała na waszym biurku czy koło łóżka,
nagle zacznie śpiewać lub tańczyć. To wcale nie znaczy, że ktoś inny
poza wami będzie koniecznie musiał to dostrzec. Być może jednak tak się
stanie. Być może. To nie jest wykluczone, że jeszcze ktoś oprócz was też
to dostrzeże. A może zobaczą jakieś inne dziwne rzeczy, które zaczną
się dziać w waszym domu. Ale wy na pewno dostrzeżecie to, że nagle ten
martwy dotąd posążek zaczął śpiewać, tańczyć i gadać do was, bo to
przecież będziecie wy sami. Nigdy o tym nie zapominajcie, że to cały
czas będziecie wy sami. Wy sami. Że te istotki będą ucieleśnieniem
waszej miłości i radości. Jednocześnie oprócz tego, że będą wyrazem was
samych, otworzą także przed wami zupełnie nowe potencjały. Tu nie chodzi
o to, by im oddawać cześć. Tu chodzi o to, by absolutnie sobie zaufać,
żeby się otworzyć i podzielić się sobą ze wszystkim wokół.
Przez te ostatnie dziewięć minut, które nam zostały, zastanówmy się nad
jakimiś praktycznymi zastosowaniami infuzji. Linda, weź proszę mikrofon i
do dzieła.
LINDA: Bardzo proszę.
ADAMUS: I proszę was,
pamiętajcie, że na razie mają to być tylko przedmioty nieożywione. Wiem,
że niektórych z was aż świerzbi, żeby wypróbować to na swoich żonach
czy mężach (śmiech), ale nie róbcie tego. To świadczyłoby jedynie o
waszym braku współczucia dla nich. Tak więc póki co, ograniczcie się
jedynie do rzeczy martwych, do przedmiotów. Wolałbym też, abyście
naprawdę nie próbowali robić tego z waszymi zwierzakami. Później to
wyjaśnię. Owszem, są ‘wasze’, ale tak naprawdę, to wcale nie jesteście
ich właścicielami. Choć to prawda, że bardzo entuzjastycznie by do tego
podeszły. One – tak, ktoś z was już właśnie to zrozumiał – one już od
dawna poddawane są waszej infuzji. Wasze pupile w rzeczywistości już są
częścią was, choć jeszcze nie zdajecie sobie z tego sprawy. Ale póki co
zostawcie je w spokoju.
To samo dotyczy na przykład drzew. Nie
próbujcie robić tego z roślinami. Ograniczcie się do przedmiotów, które
stanowią waszą własność, które są wasze. Na przykład biżuteria. Ale może
zaproponujecie coś innego, jakieś inne przedmioty, w które
chcielibyście tchnąć ducha, ożywić i sprawić, że otworzą się dla was ich
potencjały.
LINDA: Mój długopis.
ADAMUS: Twój długopis. Może być. Ale dlaczego właśnie długopis?
LINDA: Żebym potrafiła lepiej przelewać na papier to, co chcę wyrazić.
ADAMUS: Tak więc pamiętajcie, żeby ograniczyć się jedynie do świata
przedmiotów nieożywionych – żadnych roślin, zwierząt czy ludzi.
Przynajmniej przez najbliższe parę miesięcy poćwiczymy to na czymś
prostym… A więc, dobrze, może być długopis.
CAROL: A na przykład samochód?
ADAMUS: Samochód. Świetny wybór. (Do Lindy) Daj jej nagrodę. Koniecznie.
LINDA: A kto to powiedział? Kto to był? A, Carol.
ADAMUS: Samochód. Jeżeli chodzi o samochody, to i tak to z nimi robicie
– dobrze o tym wiecie – tyle tylko, że póki co, robiliście to
nieświadomie. Samochód staje się częścią was już kilka dni po zakupie. I
wszystko to, co was dotyczy, znajduje swoje odzwierciedlenie w waszym
samochodzie. Pojawiają się w nim jakieś usterki? Weźcie głęboki oddech.
Wasz samochód ma olbrzymi potencjał do tego, aby wkroczyć w inny wymiar
siebie i służyć wam odtąd w znacznie lepszy sposób, czego on tak
naprawdę bardzo chce, tyle tylko, że póki co nie było mu to dane.
Posłużcie się Ahmyo, tchnijcie w swój samochód siebie, zróbcie to
podczas jazdy. Hu, hu, hu, hu (Adamus udaje że prowadzi auto i bardzo
szybko dmucha w kierownicę, czym wywołuje salwy śmiechu). Teraz
przynajmniej zrobicie to z pełną świadomością, a to otworzy dla was
zupełnie nowe potencjały. Wasz samochód zacznie wam służyć, zawiezie was
do celu szybciej, bezpieczniej i spali przy tym mniej paliwa. Naprawdę.
Co jeszcze?
KATHLEEN: Komputer!
ADAMUS: To oczywiste. Podaj mikrofon dalej.
JOSHUA: Karta kredytowa.
ADAMUS: Karta kredytowa! Super! Super! (aplauz publiczności) Tylko
pamiętajcie, że macie to robić bez żadnych oczekiwań, bez żadnych
ukrytych motywów. Nie wmawiajcie jej przy tym, że ma spłacić całe
zadłużenie, bo w tym momencie pojawia się pewnego rodzaju dualizm i
biegunowość, a to nie jest wam do niczego potrzebne. Po prostu tchnijcie
w nią siebie, a ta karta ożyje i otworzy przed wami nowe potencjały. A
tak długo, jak ufacie sobie, tak długo nie macie się co ich obawiać.
Możecie spokojnie sobie z nimi poradzić, dać sobie z nimi z łatwością
radę. Świetnie. Świetnie. Dostałeś nagrodę Adamusa?
LINDA: Już się tym zajęłam.
ADAMUS: Chyba powinien dostać dwie. Widzisz? Twoja karta kredytowa już
zaczęła dla ciebie pracować (śmiech). No to mikrofon do następnej osoby.
KATHLYN: Pozwolenie na działalność gospodarczą.
ADAMUS: Pozwolenie na działalność gospodarczą. Dobry pomysł. A co to za działalność?
KATHLYN: Projektowanie ogrodów.
ADAMUS: Projektowanie ogrodów, świetnie. Super. Tchnij w to swoją
duszę, ale nie miej żadnych oczekiwań. Wiecie co? W przypadku większości
z was wasza dusza praktycznie nie uczestniczy w waszym życiu, a
przecież bardzo by chciała. Co innego wasze ludzkie ja – ono jak
najbardziej w nim uczestniczy, ale z kolei wcale nie jest pewne, czy
tego chce. Można się śmiać (śmiech).
Tak więc przy pomocy
oddechu wybrany przez was przedmiot doświadcza infuzji waszej boskości,
która od tak dawna na to czekała, pozostając przez cały ten czas gdzieś
tam, poza wami, a teraz wreszcie jesteście gotowi na to, aby tchnąć w
swoje życie własną duszę. Wreszcie! Wreszcie! To takie ekscytujące! I co
jeszcze? Co jeszcze?
INGE: Może w okulary?
ADAMUS:
Okulary. No pewnie, można. Jasne. W okulary też, ale wciąż bez żadnych
oczekiwań. Nie rób tego po to, żeby polepszył ci się wzrok. Okaż temu,
co się będzie działo, całkowite zaufanie. Tchnij w nie życie tylko
dlatego, że są czymś, z czym masz ciągły kontakt i że są tu po to, aby
ci służyć. I to wystarczy. Nie próbuj robić czegoś takiego (Adamus
szybko dyszy): „Hu, hu, hu, sokoli wzrok, sokoli wzrok, hu, hu, hu.”
Wszystko, co masz robić, to tchnąć w nie swoją duszę, aby wreszcie
poczuć jedność pomiędzy sobą a światem materialnym, a nie oddzielenie,
jak to miało miejsce do tej pory. Zgadza się, Aandrah? Absolutnie. A
więc okulary. Co jeszcze? Coś naprawdę ważnego (ktoś z publiczności coś
mówi).
LINDA: Chwila, chwila, już biegnę!
ADAMUS: Poczekaj na mikrofon.
VINCE: Klucze do domu.
ADAMUS: Klucze do domu. A może lepiej cały ten cholerny dom? Po prostu
stań przed nim i ‘hu!’ (Śmiech, gdy Adamus robi głęboki oddech i potężne
dmuchnięcie) O, właśnie.
VINCE: Mój dom nie jest aż tak wielki!
ADAMUS: Dom czy klucze, wszystko jedno. Klucze są symbolem domu, więc
można równie dobrze zrobić to z nimi, a będzie to dotyczyło całego domu.
A przecież nigdzie indziej nie ma więcej waszej energii niż właśnie w
waszym domu. Naprawdę. Spędzacie w nim tyle czasu, jest waszym
schronieniem. Tak więc jak najbardziej, tchnijcie swą duszę w swój dom –
będzie mogła wreszcie w nim zamieszkać, w tym materialnym, a nie tylko w
tym eterycznym. Widzicie o co w tym wszystkim chodzi? Wreszcie
zaczniecie wypełniać swoje życie naprawdę sobą, dzięki czemu pojawią się
w nim potencjały, o których do tej pory nie mieliście nawet pojęcia…
Następna osoba.
ALAYA: Cześć Lara i Marty. Wiem, że oglądacie mnie teraz w domu… A może jedzenie? To co jemy?
ADAMUS: Jedzenie. Wszystko to, co jecie. Jasne! Tylko proszę was,
przestańcie je czarować. Żadnej magii! Nawet go nie błogosławcie! Nie ma
takiej potrzeby. Wystarczy, że pozwolicie na to, aby wpłynęła w nie
wasza dusza, a już to samo otworzy wszystkie jego potencjały - bez
względu na to, czy to będzie pizza czy zdrowa, organiczna żywność, czy
będzie to stek czy ryba, chipsy czy kiełki. To bez znaczenia. Dajcie
sobie spokój z tymi wszystkimi dietami, bo to nie ma sensu. Gdy wasza
dusza znajdzie się już wreszcie w jedzeniu, nie będziecie musieli
zwracać uwagi na to, czy zawiera potrzebne wam proteiny, witaminy czy
inne składniki. W tym momencie, gdy tchniecie w nie swoją duszę, dajecie
wszechświatu znać, że wszystko, co jest wam potrzebne, znajduje się już
w was, a jecie tylko dlatego, że lubicie. Larry?
LARRY: Cały mój portfel.
ADAMUS: Twój cały portfel. Dobrze. To dobry pomysł, ponieważ portfel ma
bardzo symboliczne znaczenie. A jaki jest ten twój portfel?
LARRY: Pusty (śmiech).
ADAMUS: Jaki?
LARRY: Pusty. Mój portfel jest pusty. Miałbyś jakąś studolarówkę? (śmiech)
ADAMUS: No tak. A jest lekki czy ciężki?
LARRY: Ciężki.
ADAMUS: Nie gap się na siebie (Larry patrzy w kamerę, którą obsługuje).
LARRY: Patrzę na ciebie, bo muszę pilnować, żebyś był w kadrze.
ADAMUS: Portfel. No tak. Masz absolutną rację, możesz zrobić to z
portfelem, ale pamiętaj, żeby zrobić to z ufnością, w stanie zaufania do
siebie samego, a nie w stanie Makyo, to znaczy nie z poczuciem, że
czegoś ci brakuje, że czegoś potrzebujesz, że czegoś nie masz, ale
właśnie w stanie Ahmyo, czyli absolutnego zaufania. Potrafisz to zrobić?
Nie gap się w kamerę!
LARRY: Czekaj, moja reżyser teraz do mnie mówi (przez słuchawki).
ADAMUS (głośno): Powiedz Larry’emu, żeby się przestał gapić w kamerę!
LARRY: Przestań!
ADAMUS: Potrafisz raz na zawsze tchnąć swą duszę w swoje życie i
doświadczyć dostatku i nie martwić się o to, że brak pieniędzy
przeszkadza ci na twojej ścieżce duchowej?
LARRY: Tak.
ADAMUS: Dziękuję. Dobrze. Bardzo dobrze. Następna osoba. W co jeszcze możecie tchnąć swą duszę?
DAVE: W instrumenty muzyczne.
ADAMUS: Jak najbardziej. To bardzo dobry pomysł, nawet jeśli, a nawet w
szczególności, jeśli nie gracie na żadnym instrumencie. Kupcie sobie
jakiś. Obserwujcie, jak budzi się do życia. Poważnie.
Dobrze, jeszcze jeden pomysł, bo potem mam spotkanie. Kuthumi będzie zły, jak się spóźnię.
ŚMIEJĄCY SIĘ NIEDŹWIEDŹ: Moje łóżko.
ADAMUS: Twoje łóżko. To dobry pomysł. To naprawdę dobry pomysł. A co się w nim dzieje? Nie, lepiej nie mów… (śmiech).
LINDA: No proszę cię…
ŚMIEJĄCY SIĘ NIEDŹWIEDŹ: Tak, to takie moje święte miejsce.
ADAMUS: Tak, ponieważ to właśnie tam podczas snu uwalniają się różne rzeczy.
ŚMIEJĄCY SIĘ NIEDŹWIEDŹ: Tak.
ADAMUS: Tu nie chodzi z resztą tylko o spanie. Wyobrażasz sobie, jakie
tam mogą się uwolnić potencjały? Świetnie. Może jeszcze jedna osoba. A
może, Jean, stworzyłabyś forum internetowe, gdzie Shaumbra mogłaby
wypisać wszystkie te rzeczy, w które mają zamiar tchnąć swą duszę i je
ożywić i przypilnować, żeby nie próbowali robić tego z ludźmi, dobrze?
JEAN: Dobrze. A co z własnym ciałem?
ADAMUS: Ciało – świetny pomysł! Świetny! Własne – hu, hu (chucha na
siebie) własne ciało! Wasze własne ciało! Idealnie. Długo tkwiliście w
tym fałszywym przeświadczeniu, że wasze ciało jest dla was jedną wielką
zdradliwą pułapką. Wierzyliście, że życie musi skończyć się chorobą,
starością, wyczerpaniem. A skoro takie było wasze przeświadczenie, więc
tak też było. A gdyby tak tchnąć ducha w swoje własne ciało? Niektórzy z
was myślą, że ciało jest domem duszy. Hmm, hmm, hmm, hmm. Póki co
jeszcze waszej duszy tam nie dopuściliście. A dlaczego? Ponieważ wcale
wam się wasze własne ciało nie podoba – nie jesteście zadowoleni z jego
wyglądu, stanu zdrowia, sprawności, czy czego tam jeszcze. Tchnijcie w
nie swoją duszę. Absolutnie. Doskonały pomysł. Mam nadzieję, że
rozdajesz wszystkim nagrody Adamusa.
LINDA: Tak jest.
ADAMUS: Dobrze, to będziemy już kończyć. Ciąg dalszy nastąpi. W
przyszłym miesiącu. W międzyczasie znajdźcie sobie parę rzeczy do
infuzji. Nie przesadzajcie z ich ilością, niech to będą takie, które
naprawdę mają dla was duże znaczenie; takie, o których dziś
rozmawialiśmy. To może być jakaś biżuteria, jakiś kamyk znaleziony dawno
temu i zabrany do domu, który teraz leży sobie na… Mam nadzieję, że nie
macie w domu żadnych ołtarzyków? Co, Śmiejący Się Niedźwiedziu? (kiwa
głową, że ma) To go zburz. Zburz go. Jeszcze dziś, a najdalej jutro.
Żadnych ołtarzy! Jedyna rzecz, która powinna spoczywać na waszym
ołtarzu, jest wasz własny tyłek! (Śmiech) Mówię poważnie. Niczego innego
nie chcę widzieć na tych waszych ołtarzykach! Powinniście oddawać cześć
tylko jednej, jedynej rzeczy – sobie. A jak boicie się na nim usiąść,
to postawcie sobie tam własne zdjęcie. Mówię poważnie. Macie zdjąć z
nich wszystko inne i postawić tam własne zdjęcie. Poważnie.
Dobrze… Zasrane ołtarzyki… No co?! Wydaje wam się, że Jezus naprawdę
chce, żebyście budowali mu ołtarze? Bzdura! Myślicie, że może Budda
chce? Bynajmniej! On woli, żebyście oddawali cześć samym sobie. Żaden
szanujący się Mistrz Wzniesiony nie chce być na niczyich ołtarzach.
Żaden! Każdy jeden z nich ma na swym koncie paskudne historie. Niektóre z
nich wam już tutaj opowiadałem. Każdy z nich zaliczył po drodze swoje
własne Makyo – wisiał na krzyżu, zagłodził się na śmierć, cokolwiek.
Więc wcale nie chcą, byście ich czcili, wiecie dlaczego? Bo nie chcą,
żebyście poszli tą samą drogą, którą oni kroczyli, tak samo, jak nie
chcecie, aby ci, co pójdą w wasze ślady, wybrali dokładnie te same
doświadczenia, co wy. Chcielibyście, żeby czcili was za to, czego
doświadczyliście w życiu? Chyba na pewno nie!
Nie dlatego, że
było w tym coś złego, ale dlatego, że wy dopiero wytyczaliście szlak.
Jest wiele innych… Kuthumi, zaraz kończę. Jest wiele innych, bardziej
skutecznych sposobów na to, by dotrzeć do tego samego celu, znacznie
bardziej eleganckich – takich, jak na przykład Ahmyo. Ayhmo to pełnia
łaski w praktycznym zastosowaniu. Pełnia łaski… Oni wcale nie chcą być
na waszych ołtarzach. Zdejmijcie ich stamtąd. Gaja też nie chce żadnych
ołtarzy. Ona i tak już odchodzi, jak z resztą dobrze wiecie… Wcale nie
chcą żadnych ołtarzy. Albo te wasze kryształy. Straciły swą moc już
dawno temu. Nie ma potrzeby oddawania czci kryształom, ani z resztą
niczemu innemu. Wszystko, co może się znajdować na tych waszych
ołtarzach, to wasze własne zdjęcie.
Weźmy teraz wszyscy głęboki
oddech. Na dziś wystarczy. To było wspaniałe spotkanie. Jeszcze tylko
przypomnę wam najważniejsze punkty.
Ufność, czyli Ahmyo. To jest
teraz najważniejsze. Jeżeli wasza infuzja ma mieć jakikolwiek sens, to
trzeba to zrobić w pełnym zaufaniu do siebie. Bez wahania, bez
niepewności. W pełnym przekonaniu i ufności, że Jestem Tym, Czym Jestem.
I wtedy dopiero infuzja ma sens.
O infuzji i o tym, jak wpływać
ona będzie na nasze życie, porozmawiamy sobie jeszcze przez jakieś
trzy, cztery spotkania. Zobaczycie, że zmiany będą ogromne. Sprowadzicie
dzięki temu na Ziemię olbrzymie zmiany. Zmiany, które dotkną wszystkich
jej mieszkańców, wszystkie Anioły, które pojawiać się tu będą po raz
pierwszy; zmiany, które będą miały ogromne konsekwencje jutro, pojutrze,
za każdym razem, gdy będziemy się zbierać razem. Ogromne zmiany.
Weźmy teraz wszyscy głęboki oddech, niech sprowadzi na nas ufność,
niech sprowadzi na nas Ahmyo. Weźcie głęboki oddech i wiedzcie, że gdy
świadomie podzielicie się swoją duszą, swoim własnym ja i tchniecie je w
to, co was otacza, nie będziecie już więcej tworzyć oddzielenia między
sobą a światem fizycznym. Nie będziecie już więcej tworzyć oddzielenia
między sobą samym a swym duchem. Gdy tchniecie swą duszę w otaczające
was przedmioty, wówczas naprawdę ożyją i zaczną służyć wam w zupełnie
nowy sposób.
A zatem, Shaumbro, weźmy głęboki oddech i do zobaczenia później dziś wieczorem.
A póki co, przypominam wam wszystkim i każdemu z osobna, że w całym
stworzeniu wszystko jest jak należy i dlatego jesteśmy tym, czym
jesteśmy.
Guten Abend. © Copyright 2010 Geoffrey Hoppe, Golden, CO 80403 Tłumaczenie: Tomasz Lebiecki ( [email protected] )
|
|